© Monika Putschka |
Siedziałam w autobusie jadącym na parking lotniskowy i przyszła do mnie myśl, mimo późnej pory, że to miejsce jest bardziej zielone, ludzie uśmiechnięci, a powietrze mocniej orzeźwiające. Jestem spóźniona, ta sytuacja spowodowała, że zawisłam, nadszedł czas, by otworzyć się na nowo, wejść w sztukę. Bo co decyduje, że obraz, na który patrzymy jest sztuką? Istnieje pewnie mnóstwo teorii, indywidualnych wywodów i prac zbiorowych na ten temat. Oczywiście popartych przykładami, argumentami i potrzebą. Co więcej, w całym tym bałaganie kieruję się własnymi słabościami i gustem. Faworyzuję ulubionych artystow, wspieram ich, bowiem mają dla mnie wartość nadrzędną, często oderwaną od wartości rynkowej. Chronią się w swojej autonomii, z dala od galerii, omijają tę całą rewolucję. Pozostają wewnątrz, służą oczywiście kulturze, ale nie robią z siebie widowiska, pożywki dla eksperymentujących na żywym organizmie. Monikę Putschkę poznałam jakis czas temu, akurat wtedy wyjrzała ze swojego absolutu, a ja dotknęłam obrazów, przyglądałam się barwom, śladom pędzli. Dojrzałam coś, co stopniowo zadomawiało się, aż w końcu ukorzeniło. Monika maluje przenikliwie, z doświadczenia i fascynacji. Urok jej malarstwa odnajduję w każdej warstwie, w znaczeniach, w widzeniu ludzi tak, jak wiele jest podobieństw do dramatycznej rzeczywistości. Pasma mięśni, barwy, wrażenie przeszkształconego ciała, ktore instynktownie skręca się i stoję oniemiała. Malarka wkracza bezpośrednio na wizję, trawi nas, nie oszczędzając, bo właśnie o to chodzi w sztuce, by nie dążyć do namiastek, a do pełnego bezpośredniego kontaktu. Wartość, która uaktywnia się, kiedy bez wysiłku prowadzę palec po detalach, otwartej strukturze farb. Owładnięta obsesją uczestniczę w powstawaniu wzorców. I nie ma we mnie utartych przekonań, obraz wykonuje pewną pracę, jest dialogiem pomiędzy artystką a mną. Podejrzewam, że to uruchamianie treści wyzwala nie tylko przyjemne chwile, ale również przygotowuje do podjęcia próby, rozwiązania tego, co destrukcyjne i nieprzyjemne. Tak więc malarstwo dotyka kokretnych emocji. Napinam mięśnie, uśmiecham się, smucę. Przyglądam, gdy dotyka głębi, jakby artystka próbowała skleić popękane wnętrze człowieka. Namaszcza go wszelkimi środkami, które powodują, że to spotkanie, owiane tajemnicą, wylewa z siebie najróżniejsze interpretacje. Mocny i niezwykle emocjonalny zapis gestów, cierpienia, jakiegoś rodzaju heroizmu. Opowieść badacza, który nie niknie w chaosie zdarzeń. Malarstwo Moniki udowadnia, jak wiele mamy punktów stycznych ze światem wewnętrznym. Otoczenie kolorów, zróżnicowanie napięcia mięśni, zarys konturów – wpływa na nasze zapatrzenie. Ludzie w jej oczach nie są przygodni, wydaje się, że każdy wywarł na niej ogromne wrażenie. Bywają postacie zamazane, podejrzane. Spotkanie dwóch punktów widzenia zmąconych niedopowiedzeniem, jest refleksją nad istotą samopoczucia. Jej opowieść o świetle, uwydatnianiu cech sprawia, że trudno oderwać wzrok o obrazów. Zadziwiają siłą i spójnością, jaka bije z oczu modeli. Monika tworzy wzorce osobowe w ich własnym kontekście, tym odróżnia się od innych i stanowi dla mnie ideał pełnej harmonii badaczki ludzkości. W jej pracach nie ma miejsca na nerwowe szepty. Sprawia, że inaczej dobieram słowa, konstruuję tezy, nadbudowuję wyobraźnię. Jest w tym wszystkim jakiś postęp, widać, jak zmienia się jej malarstwo i moje słownictwo, więc wyzwalamy siłę i materializujemy to, co osiadło na dnie. Z pewnoścą nasza plastyczna relacja pod wpływem naturalnego doboru tematów zmieni się, niezależnie od zachwytów i obsesji, jednak nawyki i drobne gesty wciąż będą pod wpływem zmysłowości Moniki, i jeśli nasza percepcja ulegnie przemianie, jej obrazy pozostaną niewzruszone. Właśnie to stanowi istotę malarstwa; nawyki, które są dowodem siły twórczej, kreacji, jakiegoś rodzaju jedności.
Muszę cię zakończyć
Czytam owcom i baranom. Dodaję odrobinę tahini
do smaku, szybkiego przełknięcia grudek. Na dnie, w gorącym mleku
migdałowym układają się ulubione słowa. Objadamy nieużytki,
wygrzebane w deszczu korzenie. Młode szkodniki wypływają pierwsze.
Mówisz, że drapią w gardle. Powietrze brązowieje od torfu.
I czytam o sprawiedliwych, ślepej kobiecie, która w letniej wodzie
dręczy palce. Czy można zadręczyć się na śmierć? Z okazji końca.
Ważnej chwili, detali, których nie jest się w stanie dostrzec. Miłość podłączona
do czegoś twardego albo może tylko nam się wydaje, że nadejdzie sen i
zwolni od odpowiedzialności.
Omijasz w nim drogi, jeziora, szpilki wystające z trawy. Rodzi się nowy
trakt. Bez ołtarzy na skrzyżowaniach. Wżerów tak głębokich,
że zboża nie kiełkują. Wtedy dociera do mnie ranek. Pachnący bułkami,
masłem. Kawa i nieproszeni goście. Przerywają lekturę, zaginają rogi.
Ich odciśnięte na blatach linie szorowałam dwa dni.
© Monika Putschka |
Kiedy dostałam od Moniki obraz, istniejący już wcześniej w mojej wyobraźni, zrozumiałam, że jest rejestrem zmysłów, miejsc i rzeczy, które kocham. W toku rozmów o nadrzędnych potrzebach, uwadze i miłości obserwowałam, jak wpływa na mnie i uzależnia. Niewątpliwie, widzimy to, co wiemy, ale tam jednak jest coś więcej i wcale nie musimy mieć o tym pojęcia, wystraczy, że mamy zdrowe oczy i ogrom przyjemności. Wyobraźmy sobie, że mózg nie stawia oporu, że sensowność tej chwili jest niczym niezwruszona i w szerszym ujęciu, to właśnie malarstwo wyróżnia się nie tylko strukturalnie, ale również formalnie, gdyż estetycznie dopracowane w każdym detalu odbiera oddech. Sprawia, że chcemy widzieć i wiedzieć więcej, chcemy być pobudzani impulsami, to narastanie ożywia chęć do życia, do istnienia w codzienności bez żadnych oczekiwań. Nie jest to ani łatwa konsumpcja, ani jawne zrozumienie. To zachwyt, ale również skłonność do niekończącego się i uporczywgo nawrotu myśli, jakiejś obsesji, której do końca nie jestem w stanie opisać i myślę, że wciąż będę podejmowała próby zapisu. Oceniając reakcje bliskich na malarstwo, twierdzę, że dostarcza niezwykłych przeżyć. Wyobraźnia nie kończy się, a punkty widzenia przynoszą na myśl o wiele bardziej różnorodne podsumowania. Skąd pochodzi dar takiego właśnie widzenia? Niektórych mechanizów nie da się wyjaśnić. Mocny i wyrazisty obraz powoduje, że malarstwo Moniki Putschki pobudza fantazję, a co za tym idzie, nie może liczyć na powszechne zrozumienie – dziwna, ale częsta zależność. Coś pozytywnego dla innych nierzadko bywa zagmatwane, dlatego nie należy rezygnować z własnych zasad tylko dlatego, by lano miód na nasze serca. Jeżeli istnieje jakiś związek formułowanych przez nią manifestów, to wydaje się, że wynika on z zaangażowania i rozwinięcia świadomości. Interpretowanie znaczeń i śladów, które sprzyjają reakcjom. Odbiorca sztuki sam dochodzi do własnych wniosków, więc obraz jest wyjątkowo skuteczny. Dlatego odbiegając od truizmów i pospolitych twierdzeń, wpatruję się w obraz w odpowiednim świetle i czuję, że rozumiemy się z Moniką bez słów.
Bibeloty
Znajoma napisała wiersz o potędze wodospadu,
usuwa szpachlę, kamień i coś na kształt nowojorskich tapet.
Z siłą rozrywała kąciki ust, wydrapywała rany po białych sonetach,
stworzony z piór grzbiet. Nikt się nie modli,
nie śpiewa psalmów. Dziękczynnego alleluja, tylko
sąsiad znika i na zawsze złoty wawrzyn pozostaje złoty. Z błyskiem
rybich łusek, rogami nosorożców, kośćmi rzuconymi na wiatr.
Zeszłej nocy próbowałam zmyć lakier z końców palców,
z miejsc obronnych. Rozdzieram noc, papierki w kolorze lapis lazuli.
Gdzieś tam siedzą poeci bez strachu przed pogłębiającymi się bruzdami.
I unosi się zapach ziemi ze skrawka lądu. Czy chcesz, czy nie,
chodzę po pastwiskach, łąkach. Kwitną. Jesień życia zapowiada się zręcznie.
Tego wieczoru wykąpiemy się w sadzawce, torf oblepi nas na płyciźnie
do brody, wyraźnego nastroju.
Nazywamy się imionami wizażystów, projektujemy sny, okulary.
Z głębokim spojrzeniem potępiamy nieużytki, miękkie kolana naszych
kolegów pachnących wanilliną. Porośnięci sobą wracają do światła.
Nocą tkwią gdzieś w szczerym polu, w obszarze podziałów i selekcji.
A kiedy zgromadzą odpowiednią ilość bólu, śmieci i wymówek,
wyjdą do ogrodu. Bez piżamy, ubrań, z małą walizką sztucznych pereł.
Z wyuczoną dykcją, przekreślonymi w książkach słówkami. Przetraszyłam się,
że tak już zostanę. Z chłopcami zatopionymi w tym, co minęło
i nie wróci podobne do niczego.
Rzeczywiście niesamowite.
OdpowiedzUsuńMoniki inne obrazy, portrety, osobowość - wciąga :)
UsuńObrazowo i emocjonalnie opisane doznania obcowania ze sztuką.
OdpowiedzUsuńObrazy piękne, charakterne, wyraziste.
Mnóstwo przyjemności Soniu :) pozdrawiam ciepło
UsuńBardzo to prawdziwe! I obrazy, i Twoje refleksje, i "szpilki wystające z trawy".
OdpowiedzUsuńDziękuję :) https://www.youtube.com/watch?v=I46XxO8gfc8
Usuń"Czy można zadręczyć się na śmierć?"
OdpowiedzUsuńCzasem mam wrażenie, że będę pierwszą, która tego dowiedzie...
To zostawię Ci muzykę do zadręczania https://www.youtube.com/watch?v=YAAju6Aso8w
UsuńRzadko, ale czasami się zdarza... taka symbioza dusz.
OdpowiedzUsuń:) swój do swojego ciągnie :)
UsuńAhh, no tak. Jest sztuka i sztuka, czyli np. Pollock i Van Gogh. Jednego nie rozumiem kompletnie (samego malarstwa jak i jego powodzenia) a drugiego rozumiem w kazdym calu i czuje kazde pociagniecie pedzlem.
OdpowiedzUsuńI sie czasem zastanawiam, czy ci, co twierdza ze Pollocka rozumieja - rozumieja go naprawde czy tylko ida za stadem, bo inaczej wyjda na nieobytych i bedzie wstyd...
No ale ja sie tam na sztuce nie znam, wiec moge otwarcie mówic, poprawiajac slome w butach, ze stanowczo jestem po stronie Van Gogha :)
Mnóstwo ludzi ma problem ze zrozumieniem Rothko, ze zrozumieniem innych ludzi, ich twórczości, tak było i będzie. Ale czy coś, czego nie rozumiemy jest bezwzględnie złe? Albo Ci, co nie rozumieją są źli? Nieee, jesteśmy różni i ważne by nie przeszkadzać sobie wzajemnie w życiu. Nie chodzę na wystawy, które mnie nie interesują, nie słucham muzyki, której nie lubię i analogiczne w każdej dziedzinie, nie tracę energii na coś, co nie jest dla mnie.
UsuńWięc relaks Diabełku. Oglądałaś Księgowego? Są tacy, co rozumieją Pollocka :)
hej, hej..ja rozumiem Pollocka, głównie dlatego, że mój mąż przygotowywał się kiedyś do wygłoszenia referatu na temat Pollocka i Kandisky'ego zdając w dawnych czasach na Akademię. Ćwiczył na mnie! Księgowy też pewnie kiedyś wysłuchał takiego referatu:-)
UsuńOgladalam, no :) Mial tam takiego na suficie.
UsuńPewnie, na wystawy chodze takie, co mi sie podobaja, i kazdy lubi co chce (a Rothko to juz na przyklad lubie, Kandiskyego tez), ale bardziej chodzilo mi o to, ilu ludzi UDAJE ze rozumie, bo tak wypada, bo sie w dobrym swietle pokaza. Tego to juz nijak nie rozumiem...
A w zyciu mi do glowy nie przyszlo, komukolwiek przeszkadzac w kontemplacji i ocenie tego, to mu w duszy gra, niech buka broni! Póki sie spelnia, i nikomu tym nie szkodzi - cala naprzód! W koncu nawet Disco polo i niemieckie szlagry sie ludziom podobaja ;)
UsuńTo przynajmniej JESZCZE nam wolno.
A udawanie, no cóż, wielu ludzi coś udaje :) ale Ci co udają, rzadko mają dobry gust :P więc łatwo ich rozpoznać :P
UsuńA tam, daleko od domu, najbardziej tęsknię za zapachem porannej kawy...:-)
OdpowiedzUsuń:) kawa kawie nierówna :P
UsuńDla "diabełka - w - buraczkach:
OdpowiedzUsuńVincent van Gogh "Gwieździsta noc" (1889)
Porzucona planeta
w błękitach zawirowanych
śmiałością pędzla
Znakiem odrębności
kołowanie świateł
nieboskłonnego orszaku
Masz w tym rację Margo: "Nie chodzę na wystawy, które mnie nie interesują, nie słucham muzyki, której nie lubię i analogiczne w każdej dziedzinie, nie tracę energii na coś, co nie jest dla mnie".
Czynię podobnie!
Bardzo mądrze i pięknie opisałaś relacje twórców/odbiorców.
Marek
Dziękuję Marku :) wiem, że kochasz ten obraz :)
UsuńOooh! :) Marek, dziekuje! "Gwiazdzista noc jest przednia", o tak!!!
Usuń