czwartek, 9 czerwca 2016

Brzemię

Alicja Rodzik


Nie piszę o krwi miesięcznej, wkłuwaniu się pod skórę,
skurczach, które generują ciepło. Wiersz jest zapisem strachu.
Spaloną korespondencją z młodości. Podwiązki, zakładki
z książek, igiełki cedru, zbiegają się ze sobą. To ciężka choroba -
nie móc przystanąć. Nie móc.

Przysłaniam twarz, a ty krzyczysz, że po tamtej stronie,
będę martwa. Bardziej się nie da. Więc opuszczasz mnie,
dojrzałe jabłka, kości do gry.

Zamyślam się nad czerwoną pastą z papryki. Zgłodnieliśmy
albo nie możemy sobie wyobrazić zapomnienia, waty w bawełnianych
siatkach. Wypełnione grzebałam w dole, posypywałam wapnem.
Z przeciętych do kości palców, sterczące ścięgna. Po moim odejściu
pozostaną blizny.

Dziury. W jesiennym niebie, kolekcji bursztynów i nosorożców.
Towarzystwo zbiorowej histerii. Mają podobne cienie,
skradają się. Ubrane we flanelowe koszule, zdobione
w filcowe kwiaty. Wyściełane liśćmi.
Podczas powodzi tracimy się z oczu,
zostają słowa.


z tomu Mullaghmore


6 komentarzy:

  1. Im bardziej się starzejemy, tym odejście wydaje się mniej "tragiczne". Sami zostaliśmy już opuszczeni, przyjdzie czas, że będziemy opuszczać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie móc, obezwładnia obezwładnionego...

    Twoje wiersze są dla mnie jak snop światła, za którym wzrok podąża :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. BB, lubię ten błysk w Twoich oczach :) kisses kochana

      Usuń
  3. zostają słowa - na szczęście!

    OdpowiedzUsuń