letnią oliwą, wiatr wywołuje bezsenność,
w której ktoś woła twoje imię, mierzy długość nóg,
rozpala resztki bezbarwne i cuchnące.
Bezruch pojawia się nieoczekiwanie, unieruchamia kolana.
Z kieszeni wystaje chusteczka, papierki po czekoladkach,
zaklejone; spacerujemy wzdłuż klifów.
W drodze powrotnej zgarbimy się z braku światła, niechęć
rozleje się, gdzie sięgniemy. Rozpięta w oknach, drzwiach,
wkrótce stwardnieje, więc nie chowaj rąk za siebie, zwalniamy -
krawężniki niedopasowane wysokością do szurania.
Ktoś dodaje gazu, według obliczeń
połowę mamy za sobą.
Niechęć i bezruch źle mi się kojarzą, chociaż to także nieuchronny element życia.
OdpowiedzUsuńNie lubię w nich tkwić, bo mi odbierają siły.
Uściski!
wybudzasz mnie z mojej bezsenności...
OdpowiedzUsuńna szczęscie...:)
:*
szurać najpiękniej jest w liściach, szeleścić. o krawęzniki tylko potykać, gdy oczy (i głowę) masz w chmurach.
OdpowiedzUsuńa to: "letnią oliwą, wiatr wywołuje bezsenność" - spłynęło po mnie dreszczem, taki splot słów odbijających się w mojej głowie namiętnością :-)
Ten obraz nie kojarzy mi się dobrze, raczej mnie przeraża. Mam złe skojarzenia. Dawno temu miałam przykry sen, muszę znaleźć zeszyt,w którym go opisałam.
OdpowiedzUsuńPospacerowałabym nocą wzdłuż klifów...