http://www.zaulekpomylka.pl/Kiosk-ab0-14.html |
Cezary Sikorski
Malina już tu nie mieszka
Wszyscy podlegamy podziałom. Dzielimy się, by się odróżnić i by samych siebie rozpoznać pomiędzy
innymi. Kobieta współczesna dzieli się znacząco. Podczas gdy mężczyzna jest lub
bywa w sobie, zamknięty w się, przez
które manifestuje swoją samozwrotność i autoerotyzm, kobieta rozpina się na wielokątnych figurach, tkwi w trójkątach i nawet wówczas, gdy jest całkiem sama, symbolicznie się rozdwaja.
Nie
inaczej z podmiotem lirycznym w poezji Małgorzaty Południak. Nigdy nie jest
sam, bowiem naprzeciw zawsze jest jego podwojenie: trudno rozstrzygnąć, która z nas dalej błądzi – stwierdza Pierwsza do Drugiej – / ile można ukryć w
rozpalonych włosach / zanim obejrzymy bagno przez wyszczerzone okna [ kamienica
nr 16 ]. Bagno nie pozostawia złudzeń. Podmiot błądzi nie tylko dalej, bo błądzi wciąż i nadal. On błądzi także dalej, bo coraz głębiej i coraz mocniej. Kierunek zbłądzenia podmiotu podwojonego jest ściśle określony.
Rozgrywa się na osi maskulinistycznej
gry, jaką tu i teraz prowadzi kobieta nie z mężczyznami, lecz ze swoim kobiecym
alter ego: będziesz chodziła za mną –
wyznaje – podobna do Maliny [ w tym
momencie następuje erupcja ]. Bo gdy idziemy
z Maliną (…) naprzeciw siebie po raz dziesiąty unoszę brwi [ zapadanie ].
Malina jest zatem ważny dla obu. Obie
potrzebują go równie mocno, a zarazem dowolna Pierwsza bardziej niż każda Druga.
Dlaczego? Czyżby zawodziły mechanizmy kobiecego nadprzewodnictwa? Czyżbyśmy
świadczyli tragikomedii utraconych ról? Nic bardziej błędnego. Proces
degradacji miecza i tronu postępuje i nic nie jest w stanie go powstrzymać.
Jego pogłębienie jest widoczne na wielu poziomach. Jednym z nich jest kobieca identyfikacja z Maliną –
archetypem opiekuna i ojca, owego mitycznego kochanka spolegliwego. To on
przybywa na pomoc, gdy zawodzi wewnętrzny dialog: jeszcze nic nie wiem – powiada pomiot liryczny Małgorzaty Południak
– / ale coś wymyślimy / z Maliną [ mam trochę czasu].
Trzeba podkreślić, że w tej – na wskroś współczesnej
– poezji wcale nie chodzi o starą ideę lustra. Tylko w zatęchłym kontekście feminizmu to, co inne egzystować może tylko naprzeciw tego, co tożsame: stół, w którym przegląda się stolarz lub akord, w którym postrzega się muzyk. Po Fichtem trudno przeżywać jakikolwiek kryzys nie patrząc poza
siebie, w kierunku własnego zaprzeczenia. Do zasady metafizycznej podniósł tę
myśl Hegel, który w negacji dostrzegał jedyną szansę na obiektywizację tego, co
założone. Lecz nie to jest tłem przekornej sanacji Maliny. Ingeborg Bachmann,
która jako pierwsza nadała tej postaci uniwersalne cechy, odwoływała się raczej
do tradycji freudowskiej. Dla niej Malina był efektem rozdzielenia osobowości na cząstkę tożsamą i obcą. Tożsama jest bliska lecz słaba, koi, lecz nie daje
samopotwierdzenia. Obca jest z kolei silna i dominuje, pozwala się zdefiniować, ale właśnie dlatego, w każdym okamgnieniu, jest opresyjna. Może pogrzebać tożsamość w piasku lub schować ją na zawsze w szczelinie ściany. Gdy rozdział dotyczy kobiety – bo wcale nie musi być jednoznacznie określony płciowo – wówczas grzebanie w
piachu lub wciskanie w mur ma cechy zbliżone do mordu. Z szafy wychodzi nagle
ojciec w mundurze służb specjalnych, a rozmowa z Maliną jest wręcz wzdęta od lęku, że to, co strzeże tożsamości,
musi jej zarazem zagrażać.
Dialog
z Maliną Małgorzaty Południak musi zmierzać w inną stronę niż rozmowa Bachmann
sprzed pięćdziesięciu laty. Kobieta u Bachmann ulepiona była ze stereotypu inteligencji i wrażliwości zamkniętej w
obsesjach i neurozach. Stereotypowe były wyobrażenia mężczyzn. Demoniczny Ivan,
który zamykał kobietę w sobie, był przeciwieństwem Maliny, który potrafił być
tak blisko kobiety – a właściwie wewnątrz kobiety – iż ta nie mogła go stracić. Tymczasem Małgorzata
Południak jest daleka od tych dychotomii. To zupełnie inny kobiecy świat pełen
dosadnych, punkowych puent. Kobieta jest wolna bardziej niż mężczyzna. Nie
potrzebny jej Ivan, Malina przejmuje wiele jego intrygujących zdolności. Bo Malina nie wybrzydza (…) usta ściąga razem
z majtkami [ portret kieszonkowy ]. Razem z Maliną, który uśmiechem ściąga
stanik, rozmawiamy do nieprzytomności /z pończochami na szyi [ następstwa ]. W taki sposób Małgorzata Południak wyrzuciła
ze swojej wyobraźni Malinę zasiedziałego, tego co posprząta, przytuli, zrobi
herbatę i ukradkiem schowa (na widocznym dla niej miejscu) tabletki nasenne.
Był to zabieg świadomy. Bowiem takich jak u Bachmann schematów męskiej
samoistności i kobiecej zależności nie ma już w wyobraźni masowej. I nie ma ich także w żadnym współczesnym designie poetyckim. Dlatego Malina Małgorzaty Południak nie
mieszka obok niej niczym dziki lokator, nie jeżdżą razem samochodem do pracy,
on nawet nie potrafi uporządkować
drobiazgów w jej sypialni i chyba nie ma z nim żadnych szans na seks. Malina
jest bowiem niesterowalny. Mieszka daleko, gdzieś
w Meksyku [separacja ] albo jeszcze dalej i łączy się z ciałem kobiety głównie przez telefon: uporczywie wspominam wzwód / z każdym dzwonkiem / podnoszę rękę [
narzucanie skojarzeń koniecznie bezgrzesznych ]. I choć przyczynia się do wzruszeń ekstremalnych, bo – jak zauważa kobieta przeglądająca się w Malinie – mogłabym zaniemówić albo
pogrążyć się / z Maliną opaść na dno [ marazm ]. To przecież jest odrębny
niczym jakiś twór z XIX wiecznych podręczników ichtiologii, karykatura tresury
w puencie jednego z najważniejszych wierszy w tym tomie: Malina spędził w łóżku niedzielę
/ został zraniony w dłonie i
stopy/ zmieniły kolor (…) tylko baran oswaja rybkę / i zajada na deser owoce
morza [ sport ekstremalny ]. Lepiej nie próbować oswajać i zajadać, bo
szanse na oswojenie własnych pragnień są zawsze zbliżone do zera. Gdzieś możemy
się spotkać z nimi, ale rzadko, w miejscach przypadkowych. Może przelotem, bo nad Atlantykiem należeliśmy tylko do siebie
[ ponad zatrzymaną akcją ].Jaki jest więc Malina z początku
XXI stulecia, Malina współczesnej kobiety? Chyba słabszy od niej, co
odzwierciedla stan realny. Coraz mniej rozumie z tego, co kobieta chciałaby
mu/sobie powiedzieć. Wyprowadził się z kobiecych serc: w miejscu piersi nie mam już / pociechy [ chemia ]. Nawet fantazje
kobiece uwolniły się od jego obsesji: przestał fantazjować o narodzinach córki
[ włosy wrastają
w ramiona ]. Odrealniony, przez sen stroi
mnie w kapelusze [ w tym momencie następuje erupcja ]. I tylko w snach
realny: we wszystkich snach / czekałam aż
przejdziesz przez dym [ przypalona podkoszulka ]. Na pocieszenie dodać
można, że gdy go nie ma, zawsze gdzieś jednak – w bogactwie skojarzeń – być
może, choćby w zakamarkach szuflad, gdzie podmiot liryczny Małgorzaty Południak
odprawia zaduszki,
w skrzyżowaniu pożądania z kuchennym stołem, albo w szafie, bo przecież miejsce w szafie rośnie z wiekiem [ marzyłam by być lumpem]. Zatem więcej tu się zyskuje niż traci, a nowy Malina utożsamia się z nową kobietą.
w skrzyżowaniu pożądania z kuchennym stołem, albo w szafie, bo przecież miejsce w szafie rośnie z wiekiem [ marzyłam by być lumpem]. Zatem więcej tu się zyskuje niż traci, a nowy Malina utożsamia się z nową kobietą.
Tyle, że ta kobieta, dojrzała i mądra w swojej
samotności, nadal tęskni za innym i wciąż spogląda na podwórko przeszłości.
Akurat na nim, na odrapanym stole, z polecenia Maliny, umiera kura. Gdy w głębi, przy schodach, młodsza od
niej o kilkadziesiąt lat dziewczynka /
rysuje kredką siekierę / i dwa jajka [ zależności ]. Tak oto i Malina
podlega rozdwojeniu.
Paul Celan,
bez którego bachmannowska postać Maliny nie mogłaby zaistnieć, przewidział tę
sytuację rozdwojonej i podwojonej samotności. W wierszu Wo Eis ist [Gdzie lód jest] pisał
do swojej kochanki
i powiernicy Ingeborg Bachmann:
i powiernicy Ingeborg Bachmann:
Gdzie lód, tam jest chłód dla dwojga.
Dla dwojga, więc mogłaś przybyć.
Żar wokół ciebie jak z ognia –
dotarłaś tutaj od róży.
Spytałem: jak tam cię zwano?
Nazwałaś mnie tym imieniem:
był na nim blask popiołu –
od róży dotarłaś tutaj.
Gdzie lód, tam jest chłód dla dwojga:
dałem ci podwójne imię.
Widziałaś jasno pod lodem
i blask utkwił nad przeręblą.
Gdy kończę mówić, co myślę,
oczy milczą do twoich – weź słowo!
Weź je i mnie powtarzaj,
powtarzaj je mnie, mów powoli,
powoli mów i odwlekaj je,
a oczy - trzymaj otwarte najdłużej!
(tłum. C. Sikorski)
Widzę, że jeszcze nikt się nie zmierzył z komentarzem do analizy Twojej poezji.. Nie jestem ekspertem, więc mogę tylko napisać - brawo, Małgosiu i jeszcze dodać - lubię Twoje wiersze.
OdpowiedzUsuńOj, bo tych wierszy z tomiku nie ma na blogu, no może oprócz kilku, 3 -4 resztę wykasowałam. W tomiku są ułożone w historię, spójną, w pętli :)
Usuńhttp://matyldabo.blogspot.com/2012/08/czekajac-na-maline-magorzata-poudniak.html
I dziękuję za Twoje dobre słowo Kobiece :*
UsuńGratuluję, piękne wiersze, pięknie wydane
OdpowiedzUsuńGRATULACJE!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ten tekst:)
OdpowiedzUsuńcieszę sie z Twojego szczęścia
OdpowiedzUsuńj
Spytałem: jak tam cię zwano?
OdpowiedzUsuńAlicja
OdpowiedzUsuń