wtorek, 26 kwietnia 2011

Nominacja do Silesiusa - Second life. Krzysztofa Niewrzędy



Książka Krzysztofa Niewrzędy przeleżała między nutami dwa tygodnie. Ciągle coś mnie od niej odrywało, kiedy patrzyłam na czerwony grzbiet. W końcu któregoś wieczora, kiedy leżałam w łóżku rozmyślając o sensie życia i o tym, że wszystko jest bez znaczenia, sąsiedzi za ścianą podkręconymi basami spowodowali, że wyszłam z siebie. Zrobiłam kawę, opatuliłam się w co tylko było pod ręką, i wtedy ponownie zaczęła mnie przyciągać energetyczna czerwień okładki. Pomyślałam: "no dobrze, Krzysiek, to chyba jest ta noc".
I przeczytałam niepozorną rymowankę:

W rozwlekłym tropiku miasta
Snęły smętnie samochody
Szarością błękit zarastał
Zasypiał zgiełk zagoniony

Nieźle się zaczęło. A potem już tylko coraz wyżej - we mnie. Bo to niezwykła proza poetycka. A może poezja?! Rytmicznie płynące filozoficzne zagrywki. Pojawiające się i znikające formuły. Przez moment reporterskie zapiski, by po chwili ten pozorny chaos, który mnie otaczał, racjonalnie dopadł i zajrzał do środka. Wyższość idei zawartych w gnających z prędkością światła słowach uświadomiła mi bogactwo obrazów artystycznych, które przenikają się wraz z muzyką. Nic w tej powieści nie było dla mnie obce; nawet pustka dopadała mnie co chwilę, beztrosko. Nieprzypadkowo identyfikuję się z powieścią, która odrzuca system i  bez zbędnych ceregieli nawołuje do samodzielnego myślenia. Dzieci płakały i płakały kobiety, a ogłupiali mężczyźni kręcili się w kółko. Jedni wołali drugich i nie słyszeli, że sami byli wołani. Dziwny jest ten świat, w którym ogranicza się ludzką teraźniejszość, gdzie tak naprawdę nie mamy wpływu na tropy, które wiodą nas do symboli - Apokalipsa, wydaje się najrozsądniejsza, aby tę ludzką beztroskę zamienić w popiół.

"Utopię waszą utopię.
Utopię w potopie.
Zarządzam pełne zanurzenie.
Utopię waszą utopię.
Utopię w potopie,
Hydropiekłowstąpienie " - Lao Che.

Wymiękłam. Przetarłam oczy i od razu wygrzebałam płytę, żeby posłuchać Lao Che i przy okazji zagłuszyć dudnienie zza ściany. Buntowało się we mnie wszystko - z każdą stroną, nurtem muzyki, filozofią. To nie jest książka o sielskim życiu, to nie jest bełkot dla doraźnego zaspokajania potrzeb otoczenia. Cokolwiek dziwna, ale prawdziwa. Wręcz heroiczna.

W dobach upchane zostały tygodnie
Życiorys w kącie obrastał wciąż kurzem
Bezwład rozkładał się w świądzie wygodnie
Żal tylko jeszcze po wydech się wynurzał

Na tym polega największa wartość książki. Nie ma w niej żadnego schematu. Jedynie rozważania o zdarzeniach. Mnogość osobnych wątków.  Obcowanie literatury z muzyką i filozofią. Dystans! To nawet więcej niż mogłoby się wydawać. Poezja w tej książce jest niezależna, rozkłada się jak rzeczywistość we mnie. Poddaje się ocenie innych w sposób doraźny, aczkolwiek z poczuciem humoru. Bez przebierania w słowach, bez siłowego wchodzenia na głowę. To nie jest powieść dla wrażliwych pensjonarek i zniewieściałych chłopców. To porysowana rzeczywistość nie dająca poczucia nasycenia. Tu wszystko jest dwuznaczne, każde słowo i jego możliwości. Ktoś się wikła, inny motywuje, a jeszcze inny dzieli. Zrozumienie wielokulturowości polega na zaangażowaniu. Zawiera kompletny przegląd artystycznych środków, książka wnosi treścią ogromny ładunek intelektualny. Każda parafraza ma bezpośredni związek z etyką. Wikła czytelnika w paradoksalną grę z autorem. Powieść zaangażowana, pokonująca wewnętrzne bariery. Biorąc udział w przygodach autora, podjęłam ryzyko dialogu z wyrafinowanym erudytą - "cierpiący na idealną bezsenność"-( Joyce'a). I nie ważne, czy gdzieś na emigracji, czy tu, gdzie właśnie tulę się w fotelu. Dla rozdartej emigrantki, która dotąd nie odnalazła swojego miejsca na ziemi, absolutnie nie gwarantuje poczucia bezpieczeństwa. Jedynie unaocznia, że nie jest osamotniona.

Jak mewy z nawały westchnień wyrwał się tenor saksofonu i już nieprzerwanie się powtarzał, dziurawiąc przestrzeń urywanym lamentem, który sięgał nieboskłonu. Bębny w tym czasie rytmicznie bębniły. Głos zaś zaspany we własnej obronie doszukiwał się w sobie siły jeszcze na koniec, zapewniając sobie moc:

"Siedzę na balkonie
Otulony w koc
I cieszy mnie ogromnie
Każda taka noc.
Cała okolica napęczniała snem,
Wszystko już oddycha
Nadchodzącym dniem.

Nic już nie wymyślę,
Pójdę chyba spać.
Nim się to rozpłynie,
Nim przestanie tkać.

Jedno, co z pewnością wiem,
Udało mi się przeżyć jeszcze jeden dzień." - Voo Voo - Wojciech Waglewski - Znowu mi się udało.


Krzysztof Niewrzęda
Second life
Wydawnictwo Forma 2010

5 komentarzy:

  1. Zawsze podziwiam tych, którzy piszą o wierszach, je recenzują. To niełatwe.

    OdpowiedzUsuń
  2. niełatwe, ale tu jakby bez zadnego wysiłku...

    OdpowiedzUsuń
  3. i zawsze tak, że ma się ochotę po to sięgnąć

    uściski posyłam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pozorny chaos zawsze oznacza, że coś na rzeczy jest.
    Mmm :* Zgrabna recenzja pod wpływem bassów!!! A potem.. ech, Noe, Noe, Noe.. mój ptysiu miętowy..

    love.eee

    OdpowiedzUsuń