wtorek, 23 grudnia 2025

za podsumowanie

 






O przejściu przez ciemność

mówię wtedy, gdy noc nie chce już być nocą, a światło
jeszcze nie potrafi się przyznać, że wraca. Stoi w drzwiach
jak dziecko z prowincji, w za dużym płaszczu zszywanym z symboli.
Utkane złotem, mirrą i komunikatem prasowym.

Moje serce nauczyło się spokoju nie z mądrości,
ale z wyczerpania, jest jak pole po bitwie,
na którym ktoś zapomniał zebrać flagi, a wiatr je teraz składa
w jedną, nieczytelną opowieść o sensie.

Był czas, gdy wierzyłam w ogień: odrodzenia, nagłe zwroty akcji,
w młodość, która istnieje gdzieś poza mną, jak zapasowy kontynent.
Dziś wiem, że młodość jest ruchem, nie wiekiem, że potrafi
przejść na drugą stronę ciała i zamieszkać w dłoniach.
Drżą, ale nadal niosą.

W Betlejem zawsze rodzi się coś małego w cieniu wielkich narracji.
Wojny przechodzą obok, przebrane za konie i kamery,
a propaganda kładzie się spać w żłobie
jak zwierzę, które nie zna wstydu.
A jednak, światło uparcie wybiera najgorsze miejsce,
żeby się zacząć.

Celtowie wiedzieli, że słońce trzeba czasem przywołać szeptem,
nie aklamacją. Cykl nie potrzebuje wiary, tylko zgody.
Dlatego palili ogień nie po to, by zwyciężyć ciemność,
ale by jej dotrzymać towarzystwa, aż sama odejdzie.

Nadzieja nie jest obietnicą, jest narzędziem tymczasowym.
Mostem z gałęzi nad rzeką strat. Rozpacz też nie jest prawdą.
Obie zużywają się szybciej niż ciało. To, co zostaje,
to rytm: oddech, który wie, kiedy skrócić dzień,
a kiedy go wydłużyć o milimetr światła.

O przejściu mówię cicho, jakby to była czynność domowa:
przejść przez wiek, przez mit, kolejną zimę, nie gubiąc resztek
czułości, które wbrew wszystkiemu
okazują się najbardziej trwałym tworzywem świata.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz