Przeczytałam pewien komentarz. I muszę coś wyprostować. TUSLA (Irish Child and Family Agency czyli Irlandzka Agencja ds. Dzieci i Rodziny), powstała w 2014 roku po serii ujawnionych skandali, nie tylko tych historycznych, z domów matek i dzieci czy szkół prowadzonych przez zakony, ale też z powodu zgonów dzieci, które zginęły w rodzinach objętych nadzorem, bo interwencja przyszła zbyt późno. Agencja miała być nowym początkiem: świeżą, scaloną strukturą, która połączy ochronę dzieci, rodzin i adopcji, ale szybko ugrzęzła w praktyce codziennych przeciążeń. Podczas studiów miałam dwa moduły socjologii, a wykładowcy związani z Tuslą prowadzili serię wykładów o specyfice tej pracy. Próbowali nas zachęcić do wyboru kursów społecznych, które mogłyby prowadzić do zatrudnienia w agencji. Odpuściłam sobie, nie lubię użerać się z ludźmi, choć i tak się użeram, tylko w inny sposób. Ale już wtedy widać było, że to system, który pożera własnych ludzi: wymagania ogromne, zaplecze zbyt małe, emocjonalny koszt nie do uniesienia. Obowiązek zgłaszania przemocy wobec dziecka, Children First Act 2015, faktycznie zmienił zasady gry. Każdy, kto pracuje z dziećmi lub młodzieżą, ma obowiązek reagować i raportować, a za brak reakcji może ponieść konsekwencje. To stworzyło lawinę zgłoszeń: od realnych sygnałów po sytuacje graniczne, które i tak trzeba sprawdzić. Problem w tym, że Tusla zwyczajnie nie ma sił, by to wszystko udźwignąć. Według inspekcji HIQA (to irlandzki Urząd ds. Informacji i Jakości Zdrowotnej) w niektórych regionach 25–30% dzieci w systemie nie ma przydzielonego pracownika socjalnego. Wielu z nich obsługuje ponad 150–200 spraw rocznie. W praktyce oznacza to działanie rutynowe: minimum czasu, szybka wizyta, raport, następna sprawa. Tusla powtarza, że nadrzędną zasadą jest utrzymanie dziecka w rodzinie biologicznej. To nie slogan, dane to potwierdzają. Jeśli agencja popełnia błąd, to raczej przez opóźnienie niż przez nadgorliwość. Najwięcej krytyki dotyczy sytuacji, w których dzieci pozostawały w domach mimo oczywistych sygnałów przemocy, bo brakowało miejsc w opiece zastępczej albo zwyczajnie czasu, by sprawę dogłębnie przeanalizować. Do tego dochodzi chaos finansowy i organizacyjny: w 2024 roku audyt wykazał, że Tusla płaciła miliony euro prywatnym firmom za zakwaterowanie dzieci w obiektach, które nie miały pełnej regulacji ani weryfikacji pracowników. W tym samym okresie odnotowano ponad dwa tysiące naruszeń ochrony danych osobowych, dokumenty dzieci wysyłane do złych adresatów, pliki gubione w transporcie. Nie chodzi więc o złą wolę, tylko o niewydolność strukturalną. System, który miał chronić, stał się własnym ciężarem.
Przeczytałam, że „Pomyłki częściej w stronę odebrania dziecka niż zostawienia.” No nie, to nie jest zgodne z faktami. Dane i raporty HIQA wskazują raczej odwrotny trend: Tusla zbyt długo zwleka z interwencją. Zasada „zostawić dziecko w rodzinie biologicznej, jeśli to możliwe” jest głęboko wpisana w ich politykę. W wielu przypadkach dzieci pozostawały w środowiskach przemocowych właśnie dlatego, że system nie był w stanie zareagować na czas. I dalej „System działa raczej zbyt ostro niż zbyt wolno.” I to nieprawda. W 2024–2025 roku większość audytów i raportów wykazała, że głównym problemem Tusli jest opóźnienie reakcji, nie nadgorliwość. Pracownicy mówią wprost, że system jest „bardziej reaktywny niż proaktywny”. To znaczy: działa, gdy już coś się stało, a nie zanim dojdzie do tragedii. „Polskie rodziny są bardziej narażone na surowe reakcje systemu.” I tak, i nie. Wiele zależy od sytuacji. Czasami tak, różnice kulturowe i bariera językowa mogą prowadzić do nieporozumień, zwłaszcza gdy rodzice mają inny model wychowania i słabo mówią po angielsku. Ale Tusla nie ma formalnie żadnej polityki „surowszego traktowania imigrantów”. Często problem tkwi w komunikacji, w braku tłumacza, w nieufności wobec instytucji. Faktem jednak jest, że Polacy są nadreprezentowani w statystykach interwencji, co wynika raczej z kulturowych różnic i niewystarczającego wsparcia dla rodzin migranckich niż z celowej dyskryminacji.
W skrócie: Tusla powstała z potrzeby naprawy starego systemu, ale w wielu miejscach odtwarza jego błędy, tym razem nie przez przemoc czy ideologię, tylko przez biurokratyczną niemoc i chroniczne przeciążenie. To organizacja potrzebna, ale ciągle niesprawna. I trudno powiedzieć, czy kiedykolwiek dogoni własne ambicje, bo odkąd jestem zaprzyjaźniona z ludźmi pracującymi dla organizacji, wciąż słyszę o tych samych problemach.
I polecanie bloga Pikuś Incognito to takie sobie, niewiarygodny bloger w sensie dziennikarskim ani merytorycznym, często operuje emocjami, teoriami spiskowymi i wybiórczymi opisami. Wspominanie go jako autorytetu w rozmowie o ochronie dzieci (szczególnie w kontekście Tusli) jest problematyczne.

Piękna grafika Małgoś :* Do reszty (Tusli) się nie odniosę, bo nie znam problemu. Wiem tylko o zaprzeszłych nadużyciach z różnych książek. W Twoim odniesieniu, zauważam jednaki sposób działania, jak w naszych rodzimych instytucjach. Stowarzyszenia pro są słabo dofinansowane, brakuje ludzi i porozumienia z instytucjami wspierającymi dalsze działania. Nie tylko w polityce pro rodzinnej. Mogłabym opowiedzieć o działaniach pro, jakie przeprowadzaliśmy z naszym stowarzyszeniem, gdzie większość z nas, podejmowała wyzwania z wolontariatu, nawet nie byliśmy uwzględniani często w raportach, bo nie byłoby jak naszych działań rozliczyć, a osoby odpowiedzialne potrzebowały tych grantów, kontaktów, wsparcia, by nadal móc działać. (nie, nie zajmowaliśmy się przemocą w rodzinie) chociaż nasi klienci, pochodzili najczęściej ze środowisk, gdzie nie dotarły inne instytucje.
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o szeroko rozumianą pomoc, to wiemy jak jest. Smutne to wszysto.
UsuńNo cusz w kraju tutejszym.sytuacja jest jak wiesz jeszcze gorsza...slabo sie robi.
OdpowiedzUsuńOdniosłam się do komentarza innegogłosu u Ciebie, bo może gdybym nie miała kontaktu z organizacją, to milczałabym.
Usuń