Dzisiaj poszłam w nowe blogi i po chwili sobie wróciłam. Bo są takie miejsca, w których człowiek niby chce zostać, coś w nim drga, może empatia, zwykła ciekawość, a jednak po kilku akapitach wie, że nie da rady. Że nie uniesie tego języka, zlepków słów, które jak nadmuchane balony mają w środku tylko powietrze. Nie chodzi nawet o błędy czy brak smaku. Bardziej o to rozwleczenie, patos bez powodu, jakby wszyscy w swoich emigracyjnych kątach próbowali sklecić nowy język z resztek, a wychodzi coś pomiędzy poradnikiem samopomocy a przeterminowanym pamiętnikiem. Czasem trafiam na zdania, które miały być poezją, a kończą się jak reklama własnej odporności. Niby refleksja, niby emocja, a jednak przez filtr, taki do wygładzania życia. Pouczenia, które miały być mądre, rozlewają się w syropie samozachwytu. W tym wszystkim jest coś smutnego: potrzeba bycia głębokim, gdy w rzeczywistości brakuje ciszy, w której mogłoby się narodzić jedno prawdziwe zdanie. Nie znoszę tej gadki-szmatki o prawdzie w tonie kaznodziei. Zlewanie sensu z pouczaniem jako nowa forma ekspresji. Niby wrażliwość, a w gruncie rzeczy tresura: jak czuć, żałować, zachwycać się. Wszystko gładkie, obrobione, zapięte na błysk. A przecież język powinien czasem skrzypieć, zadrżeć, zawahać się. Tylko wtedy jest żywy. Człowiek wychodzi z takiego bloga z uczuciem, że mu odjęło głos. Że już lepiej milczeć, niż próbować przebić się przez tę zbitkę: prawdy z autopromocją, duchowości z banałem. Nie potrafię tego komentować ani się uśmiechnąć. Wolę wrócić do ciszy. Do własnych słów, które jeszcze mają oddech i nie są zaprogramowane na zachwyt. Udostępniłam dzisiaj pewną inicjatywę na FB, bo jest ważna, ale też dlatego, że pokazuje, jak to wszystko działa naprawdę. Niedawno zaproszono mnie do przygotowania plakatów z wierszami. Brzmiało pięknie, dopóki nie okazało się, że mam wykonać całą pracę za darmo, dla promocji. A dokładniej dla reklamy, jak to ujęła redaktorka projektu. Sama, oczywiście, wraz z grafikiem, otrzymuje wynagrodzenie z miejskiego grantu. Kiedy zapytałam o honorarium, usłyszałam, że jestem bezczelna. Mam wrażenie, że miasto nawet nie wie, iż finansuje przedsięwzięcie, z którego środki trafiają nie do twórców, ale do tych, którzy składają wniosek i potrafią po swojemu opowiedzieć o wrażliwości. Tak się dziś często zarządza publicznymi pieniędzmi. elegancko, przez formularz, z logotypami w stopce. Unikam takich miejsc i ludzi. Unikam blogów, które mówią o autentyczności, a ilustrują się obrazkami z AI. Unikam badziewia. I coraz częściej wracam do ciszy, w której słowa nie próbują fałszować.

Małgoś, oczywiście Ty decydujesz, którymi ścieżkami chodzisz. Każdy ma swoją drogę, swoje wewnętrzne potrzeby, których jak nie wypisze, to pęknie jak balon. Dla takich, być może to, czym dzielą się ze światem, jest w danej chwili ważne. Pewnie, gdyby potrafili tak pięknie pisać jak Ty, to pisaliby. Ale to wymaga czasu, doświadczenia i przede wszystkim wrażliwości na słowo, którymi Ty się kierujesz. Zgadzam się z tym, że nie ma blogów, które zatrzymują na dłużej, albo nie są one w puli moich zainteresowań. Zostaję przy tych, które pozwalają mi na oddech. Tulę czule <3
OdpowiedzUsuńZ tymi współpracami, to jakaś plaga. Nie powinnaś zatajać instytucji, czy też danych osób, które chciały Cię wyzyskać. Teraz wszyscy mówią wprost o takich sytuacjach i dzięki temu, znacznie poprawił się poziom takich współpracy. Żadna porządna marka, szanujący się i swoich klientów/odbiorców człowiek, nie pozwoli sobie na takie zaniechania, że dla promocji. Dla promocji, to ja mogę swoje okulary wyczyścić, by lepiej zobaczyć, co oferują.
Dziękuję B. Myślę, że z tym wychodzeniem poza bańkę, to zawsze trochę jak z próbą zobaczenia własnych pleców bez lustra. Chcesz poszerzyć perspektywę, a wracasz w to samo miejsce, tylko z innym światłem. Co do ujawniania, może przyjdzie moment, kiedy opowiem o tym bardziej wprost, ale na razie jeszcze patrzę z dystansu, próbuję zobaczyć, gdzie kończy się emocja, a zaczyna fakt. Tulę.
UsuńOd kiedy nie mam fb, odczuwam małe zainteresowanie czymkolwiek innym, spoza mojej bańki. Nie lubiłam fb, od wielu lat stroiłam myśli, na opuszczenie, ale trafiało się zdarzało, że coś mi algorytm podsunął (skrawek czegoś, od znajomych wyłuskałam, jakaś fotografia, wzmianka i po nitce do kłębka - poznawałam) w czym przepaść potrafiłam bez reszty. Na przykład historia Pałacu w Kopicach, to był taki długotrwały zakręt, że chyba już na zawsze we mnie pozostanie. Ale jesteście też Wy, dzięki Wam chodzę różnymi ścieżkami, za nitki pociągam, poznaję.
OdpowiedzUsuń