sobota, 25 października 2025

O granicach i cudzych zdjęciach






Wracanie zawsze jest jak przerwanie zaklęcia, jakby świat wciąż drżał po zetknięciu z innym powietrzem, a ciało nie nadążało za emocjami, które jeszcze błąkają się w tamtej przestrzeni, w falach, w świetle, w drobnych powidokach rozpuszczonych w siatkówce. Wszystko, co realne, ma teraz obce kontury: filiżanka, oddech córki, szmer rozmowy w kuchni. A przecież tylko Sophie potrafi rozpoznać prawdę, że powrót nie jest końcem podróży, że Labubu przybył, by strzec brzegów snu. W środku szumi pamięć, rozgałęziona jak Smiena, klisza pełna mgły i odbić, gdzie każda klatka to inny stan skupienia: ocean, cisza, niepojęta miękkość istnienia. Nosorożce przychodzą, kiedy język traci rytm, przyciskają swoje ciężkie czoła do mojego serca i mówią: nie bój się, że słowa stają się ciałem. Może tylko tak można ocaleć, pozwalając, by metafory przenikały granice, by stały się częścią tkanek, migotaniem między snem a rzeczywistością, czułością i gniewem.

Nie lubię wracać do tematów, które pachną żenadą, ale są momenty, kiedy trzeba coś dopowiedzieć, nie po to, by wyjaśniać, lecz by domknąć. Zdjęcie, które zrobiłam, nie jest niczyją własnością poza moją. Nie udzielałam licencji, nie wyrażałam zgody na jego użycie ani publikację. To już drugi raz, kiedy ten sam człowiek uznał, że może sięgnąć po cudzą pracę, jakby należała do wspólnego użytku. Nie należy. Tym razem zrobił to po tym, jak mnie usunął i zablokował w mediach społecznościowych, jednocześnie wysyłając aroganckie treści. W takiej sytuacji wykorzystywanie moich zdjęć nie jest tylko brakiem taktu, to akt zawłaszczenia, przemoc estetyczna, która próbuje rozciągnąć czyjeś granice, aż pękną. Nie zamierzam pisać maili, upominać się ani tłumaczyć. Kultura osobista obejmuje również przestrzeń cyfrową, szczególnie w środowiskach, które lubią nazywać się redakcyjnymi. Lubię jasność. Dlatego ten wpis zostaje tu jako przypomnienie: autorstwo to nie ozdoba, tylko odpowiedzialność. Zdjęcie nie jest pamiątką po relacji, lecz śladem pracy, skupienia i czułości, których nikt nie ma prawa przejmować. Granice w sztuce, w relacjach, w ciele, istnieją nie po to, by ograniczać, ale by zachować sens. Milczenie bywa obroną, ale czasem trzeba nazwać rzecz po imieniu. Nie z gniewu, lecz z konieczności, z tej samej, która każe pisać: żeby to, co zostało naruszone, mogło odzyskać kształt.

2 komentarze:

  1. zablokuj go także, żeby miał utrudniony dostęp. skoro recydywista, znaczy pasie się na cudzym, być może nie tylko u Ciebie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Echh. W takich wypadkach moja kultura osobista rzuca obelgami i idzie na wojnę.

    OdpowiedzUsuń