ocean nie mówi, tylko się cofa.
Ślady znikają w pianie, jakby
nic nigdy nie chodziło po piasku.
Fale nie patrzą.
Słowo fala też nie.
Zostaje liczba –
odksztuszeń, zim, białych poranków –
nie mają już drzwi.
Spacer powtarza się jak wers –
niby ten sam, a jednak w innej tonacji.
Czasem obok, czasem zamiast.
Zimno to przypomnienie,
że skóra jeszcze nie zapomniała
jak dotykać.
Na ścianie wisi kalendarz –
łamany zegar z serwetek.
Minuty szybsze niż kroki,
nawet jeśli buty zapominają o kierunku.
Słowa używają się same.
Jedne do mówienia, inne
żeby zapomnieć.
Niektóre, żeby przetrwać wiersz.
Jeszcze inne – żeby go rozerwać.
Wiersze są kruche,
życie jest śliskie.
Myśli uciekają
zanim zyskają formę
i zostają tylko te,
które mają zapach mrozu.
Nastrój rozpuszcza się w herbacie,
w zmiętej chusteczce,
w dźwięku pękającej szyszki.
Nie ma my,
są tylko dwie warstwy powietrza
oddzielone od siebie ciszą.
To, co wspólne, trwa
tylko podczas oddechu.
I tylko wtedy
mieszczą się wszystkie fale.
Rozpuszczam nastrój w gorącej herbacie, którą przygotował mój człowiek, to jest mało angielski zwyczaj, bo o 21.00 - zawsze. To mój oddech między podzielonym powietrzem i z każdym łykiem, jestem bardziej. Wiersz mojej, Twojej, naszej drogi. Mocno odczuwam Ciebie, jakbym była tuż obok wśród śladów znikających z falami. I z przypływem, trzymała Cię za rękę. Dziękuję <3 https://youtu.be/rBRQoFsFRW8?si=_TrH3FnwKMejE1yT
OdpowiedzUsuńAjajajajajaj.
OdpowiedzUsuńDwie ostatnie strofy - bo to chyba są strofy - mnie rozwaliły.
Nie wiem, czy się mnie udało, ale to (ajajajajajaj) miała być forma niezwykłej aprobaty, na wszelki wypadek pozwalam sobie wyjaśnić.