czwartek, 17 lipca 2025

O miejscu, z którego się patrzy

 




Kiedyś nie mogłam słuchać, gdy mama mówiła, że śmierć sięga z jej półki. Wydawało mi się to czymś obcym, ciężkim, może nawet nie na miejscu, jakby wypowiadając to na głos, przyspieszała jej nadejście. Patrzyłam, jak ją to dręczy, i chciałam ją od tego oddalić. A teraz stoję w jej miejscu. Nie przez nagłą wymianę ról, ale przez ciche przesuwanie się czasu, przez utratę, która nie wybiera, tylko przychodzi, wchodzi w ciało, w pamięć, w rytm poranków. Seria, którą rozpoczęła Magda, nie przestaje się rozwijać. Otworzyła coś, co rozrasta się w cieniu, po cichu, choć każda kolejna śmierć mówi coraz głośniej. Zamiast rozpaczy przychodzi ciężar: trzeba uporządkować, zostawić po sobie coś przejrzystego. Dla córki mojej córki. Dla tej, która patrzy jeszcze z początku i której chcę dać nie opowieść o końcu, ale o tym, jak się przez życie przechodzi z uważnością. Nie ma w tym ani gestu teatralnego, ani zgody, tylko czuła forma odpowiedzialności, zapisać, nie w haśle ani w instrukcji, ale w czymś miękkim i ciepłym, co zostanie. Książka dla Sophie. Emiterium dla pozostałych bliskich. I świadomość, że to nie śmierć rani najmocniej, ale bezradność tych, którzy zostają z niedokończonymi zdaniami, z niejasnymi przedmiotami, z pytaniami o sens. Nie chcę zostawić domysłów. Chcę zostawić ślady. To, co przemyślane, staje się lżejsze, jak powietrze, które wieje przez zasłonę, jak delikatna pieśń, która nie boi się przemilczeń. Z czasem wszystko nabiera tej samej tonacji: rzeczy się rozluźniają, stają się prostsze, jakby pozwalały się opuścić. Może właśnie tak działa ulga, nie przez wyparcie, ale przez przyjęcie. Przez patrzenie z miejsca, z którego kiedyś patrzyła matka. Wtedy nie rozumiałam, ale dziś to wszystko się domyka: jej drżenie, niepokój, odkładanie rzeczy tam, gdzie łatwiej będzie je odszukać. W tym porządkowaniu nie ma paniki. Jest głęboki, wewnętrzny rytm, w którym słowa przestają się spierać ze śmiercią. Pamiętam jedną z rozmów z Magdą, było w niej coś z tej samej gotowości. Ona też czuła, że zostawić można więcej niż siebie. Słowa, obrazy, znaki, kolory, pomadki, nosorożce, wszystko, co było nami, mogą złożyć się na coś, co nie zniknie, tylko się przeniesie. A teraz, gdy odchodzą kolejne osoby, ich milczenie już mnie nie rozdziera. Raczej przyciąga do środka. Do tego, co jeszcze da się powiedzieć, co warto uporządkować. Nie z obsesji, ale z miłości. Bo jeśli coś ma pozostać, niech to będzie jasne, ciche światło. Jak w tej pieśni, która płynie z głębi, nie z przymusu, tylko z oddechu. Delikatna, ułożona między smutkiem a spokojem, mówi: wszystko dzieje się tak, jak miało. Nie trzeba się spieszyć. Nie trzeba się bać. Wystarczy być gotową.


3 komentarze:

  1. zostawić coś więcej, jak domysły - znakomity plan. trzymam kciuki. niech się uda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oswajam to od zawału. Nic więcej nie można zrobić oprócz porządku w życiu. Póki można.

    OdpowiedzUsuń
  3. Często i ja o tym myślę. Ale bez wniosków. I teraz się zastanawiam ponadto, czemu ślady mają być lepsze od domysłów. I inne być mają. Ja nie wiem.

    OdpowiedzUsuń