Opowiadanie – utkane z nieutulenia, z żalemka. Dusi się z braku ciała, a mimo to rozrasta się w cieniu, w pół świtu, kolejny żegliniec.
Nie była u mnie nigdy. Nie zostawiła zapachu w korytarzu, nie odcisnęła stóp na dywanie, nie przygniotła ulubionym płaszczem wieszaka. A jednak, gdy dzisiaj weszłam do przedpokoju, powietrze zadrgało, jak po jej śmiechu. Niektóre rozmowy były tak gęste, że mogłyby się wylać z kubka. Miały zapach korzenny, czasem cytrusowy, innym razem metaliczny, jak nowa szminka testowana na nadgarstku. Odcień? Znała ich więcej niż ja. Miała talent do ich nazywania – nie mówiła bordowy, tylko przedburzowy ślad po malinach. Nosorożec, mówiła, to zwierzę nie z tego świata. Ma oczy, które wiedzą więcej niż nasza epoka. Śmiałam się wtedy. Ale teraz te słowa wiszą nade mną jak kopuła z pyłu – przesłaniają słońce, trzymają świat w innym wymiarze. Zaczynam płakać w sklepie, przy kasie. Wtedy, gdy widzę lakierowane czółenka z szerokim noskiem – dokładnie takie, jakie by wyśmiała, a potem napisała do mnie: Ale przyznaj, że jakby były w kolorze zdechłego flaminga, to może bym je wzięła. Dla sztuki. Zatrzymuję się, ręce mam mokre od wczorajszego deszczu, który nie przestał padać we mnie. Jej nie ma. Ale są wiadomości. Stare zdjęcia – fragment podeszwy, szkic z zeszytu, ucho filiżanki. I rozmowa o tym, że człowiek jest sztuką tylko wtedy, gdy pozwala sobie na absurd. Mam wrażenie, że chodzę po mieście z jej ciałem przyklejonym do moich pleców – lekkim jak cień, a jednak przytłaczającym, jak bagaż kabinowy, który nie mieści się już w schowku. Siłownia nie pomaga. Ramię za ramieniem, oddech za oddechem – czuję, jak wyciskam z siebie wspomnienie, a ono i tak wraca, inną drogą, przez kolano, łopatkę, dziurę w gardle. Nauczyła mnie, że kolor to nie ozdoba, ale język. Że można mówić do świata w odcieniach, a on czasem odpowiada. Dziś odpowiada szarością. Ale jest w nim odcień milczenia z połyskiem. Magda – nigdy nie dotknęłam twojej dłoni. A jednak byłaś miękka jak jedwabna podszewka mojej skóry. Wchodzisz do mnie przez szczeliny – w poranne wiadomości, w kurz na monitorze, w senny zapach włosów.
Jeszcze trochę pobądź. Choćby cieniem. Choćby pół świtu. Choćby tylko wtedy, gdy wklepuję w skórę tę samą różową mgłę, którą kiedyś nazwałaś szminką dla melancholii.
popacz no sama jak można tęsknić za osoba, której sie nigdy nie spotkało... i jaka to musiała być osoba. Niezwykła.
OdpowiedzUsuńTeż jestem tym zasokczona, ale znałyśmy się ogrom czasu, tak jak inni spotykający się nawet nie znali.
UsuńOd kilku dni chcę Ci powiedzieć, a literki same uciekają w chwili, gdy próbuję. Mocno zakorzeniła się we mnie Twoja tęsknota, nie napiszę: niewyrażony żal po stracie, bo tak odnajdujesz słowa, tak pięknie grzebiesz a swoich odczuciach, że wyrażasz wszystko. I zauroczona jestem tą melancholią, miłością, która waży każdy gest, spojrzenie, zapach - którego nie poznałaś, a wyobrazić potrafisz, czujesz. Jakże bliska Ci była. Nikt tak pięknie nie potrafił swojego tęsknienia ubrać w słowa. Przytulam Małgoś, całym sercem.
OdpowiedzUsuńWiesz, znałyśmy się całe połacie czasu, choć nigdy w rzeczywistości nie stanęłyśmy naprzeciw siebie. Magda była nawet w Irlandii, gdzie ja – zakopana w projektach, oswajana przez obowiązki – odłożyłam nasze spotkanie na później. Na czas, którego – jak się okazało – nie mieliśmy. Życie nas powoli wyautowało: ona poszła swoją drogą do Portugalii, ja zostałam w swoim żywiole niedopowiedzeń. I tylko rozmowy – o literaturze, szminkach, butach, perfumach, sztuce, wszystkim, co lekkie i nieskończenie ważne, trzymały nas w kontakcie jak cienka, piękna nitka. Magda była zrównoważona, świadoma, dobra. Nie jadła mięsa. Umiała żyć – jakby to miało wystarczyć na zawsze.
UsuńAle wiesz, co z tego?
Czas rozpił nas bez litości.
I zostało mi po niej to, co najtrudniejsze: nieutulony cień rozmowy, której już nie odbiorę.
znałem też taką m. co potrafiła napisać - czuję się dziś bordowa. prowadziła blog z notkami po dwa, trzy zdania i potrafiła w nich zawrzeć więcej, niż ja na trzech stronach. a kiedy było bardzo źle, pisała o sobie "magduszka". to ona była siłą napędową do utworzenia mojego bloga. może każdy musi mieć swoją Magdę? na chwilę niestety? Moja pojechała do Edynburga i to raczej bezpowrotnie, na dodatek zerwała z pisaniem.
OdpowiedzUsuńMoże rzeczywiście każdy z nas ma swoją Magdę – na chwilę, ale na zawsze. Dziękuję, że o niej napisałeś.
UsuńTemat, wiadomo, niewesoły, ale naszkicowany cudownie; chylę czoło.
OdpowiedzUsuńRike, dziękuję Ci bardzo
UsuńDotyka mnie Twoja strata, choć uczucie to pochodzi z zupełnie innego miejsca. Niedokończone rozmowy, pytania bez odpowiedzi i niemoc, potrzeba bliskości. Ciągu dalszego. Przytulam, mocno.
OdpowiedzUsuńAnno, dziękuję Ci z całego serca. Czuję Twoje przytulenie. Dobrze, że jesteś.
Usuń