Obejrzałam trzy odcinki. Trzy. To wystarczy, by zatoczyć spirale od fascynacji do odruchu wymiotnego, od miłości do Guya Ritchiego (ach, Snatch, ach, Lock, Stock!) do chłodnego co ty, Guy, zrobiłeś z moją ufnością? MobLand to nie serial, to test psychologiczny – szarża okrucieństwa, która miała być stylowa, ale została zakrwawioną satyrą bez puenty. Helen Mirren, którą cenię jak dobrą przyprawę do starego wina, tu wypada jak liść laurowy wrzucony do kubka z Liptonem. Jej akcent? Brzmi jakby duchy przodków wstały z torfowisk i zaklęły ją w parodię. A może to zemsta Irlandii za wszystkie kolonialne zbrodnie? Tom Hardy – mój jedyny ratunek. Złoty pas, bez którego już dawno bym odpadła z tej morderczej karuzeli przegięcia. Jest jak cisza po wybuchu – zmęczony, nieobecny, piękny jak mężczyzna, który wie, że wszystko już przegrał. Ale nie on jeden tam chodzi po kadrach. Ten młody nożownik, dziecię Harriganów, sztyleciaż z TSAN-em* w oczach i manierą wkurwienia wzorcowego... nie wiem, kto go castował, ale wbił się w mój system nerwowy jak drzazga pod paznokieć. Jego obecność to psychiczny atak per se, jakby ktoś chciał zbudować postać złożoną wyłącznie z TikTokowego ADHD i zblazowanej brutalności. A przecież oni mają domy jak ze snu. Marmury, ogrody, lampy jak stalagmity z rozszczepionego światła. Tylko że tam nic nie żyje. Nawet psy, jeśli są, nie szczekają. Tylko milcząco trawią ciszę socjopatii. Socjopaci w jedwabnych koszulach, z katalogową duszą na kredowym papierze. Brutalność? Tak, jest. Ale nie w stylu, który coś mówi, który mówi: świat boli. Tu brutalność jest dekoracją. Staje się jak groteskowy bukiet z wnętrzności – na stole, w salonie, obok kieliszka koniaku. A poziom absurdu? Wysoki. Tak wysoki, że bolą płuca. Tlen się kończy. Trzecim odcinkiem osiągamy orbitę i spoglądamy na ludzkość jak na źle wycięty mem. Harriganowie jako koncept są porywający – lecz ich wykonanie to taniec lalek, którym ktoś urwał sznurki i kazał improwizować. Nie wiem, czy dam radę oglądać dalej. Nie dlatego, że to źle zrobione. Wręcz przeciwnie – to zrobione z precyzją szaleńca, który przez siedem lat czytał Macbeta i Glamour na przemian. Ale może właśnie dlatego – to widowisko perfekcyjnie zimne. Jak lustro, które nie odbija niczego poza krwią.
MobLand mnie nie zabił. Ale zostawił ze śladami po kajdankach. I pytaniem: czy piękny dom musi być domem potworów? Czy tylko w takim świecie serial ma prawo żyć?
* TSAN – Total Sociopathic Affective Nihilism
(czyli chłód emocjonalny tak głęboki, że aż błyszczy jak marmur w salonie Harriganów).* TSAN – Total Sociopathic Affective Nihilism
'MobLand' – or how to kill a soul while sitting beside a marble fireplace on a leather sofa
I watched three episodes. Three. That was enough to spiral from fascination to nausea, from loving Guy Ritchie (oh, Snatch, oh, Lock, Stock!) to a cold and bitter what have you done to my trust, Guy? MobLand isn't a series. It's a psychological stress test – a charge of cruelty that wanted to be stylish, but ended up a bloodied satire with no punchline. Helen Mirren, whom I usually value like a good spice in an old wine, here comes off like a bay leaf thrown into a mug of Lipton. Her accent? It sounds like the ghosts of ancestors rose from the bogs and cursed her with caricature. Or maybe it’s Ireland's revenge for colonial sins. Tom Hardy – my only saving grace. The golden belt that kept me from flying off this twisted carousel. He’s like the silence after an explosion – weary, withdrawn, and beautiful like a man who knows everything’s already lost. But he’s not the only one haunting the screen. That young knife-wielder, Harrigan’s boy, a little stabber with TSAN in his eyes and the posture of professional annoyance… I don’t know who cast him, but he pierced my nervous system like a splinter under the nail. His presence is a psychic assault per se, like someone tried to sculpt a character out of TikTok-level ADHD and blasé brutality. And yet, they live in dream houses. Marble floors, gardens, lamps like stalagmites made of split light. But there’s no life inside. Even the dogs – if they exist – don’t bark. They just quietly digest the silence of sociopathy. Sociopaths in silk shirts, with catalogue souls printed on glossy paper. Brutality? Yes, it’s there. But not in a way that says something, not the kind that whispers the world hurts. This brutality is decor. A grotesque bouquet of entrails laid out on the table, beside a glass of cognac. And the level of absurdity? Sky-high. So high it hurts to breathe. The oxygen runs out. By the third episode, we’re in orbit, looking down on humanity like a badly cropped meme. The Harrigans as a concept are intriguing – but their execution is like puppets who’ve lost their strings and been told to freestyle. I don’t know if I can keep watching. Not because it’s poorly made. Quite the opposite – it’s made with the precision of a lunatic who spent seven years reading Macbeth and Glamour magazine in rotation. And maybe that’s the problem – it’s a spectacle cold to the core. Like a mirror that reflects nothing but blood.
MobLand didn’t kill me. But it left me with handcuff marks. And one question:
does a beautiful home have to be a house of monsters? Or is that the only world a series can truly exist in anymore?
lampy jak stalagmity rozszczepionego światła i katalogowe dusze w jedwabnych koszulach - to chyba wartość tego serialu. można zrobić opis, przy którym sceny są już zbędne. i właśnie to zrobiłaś. ominąłem przemoc i całą tę pierwszoplanową jatkę. i nie, nie oglądałem.
OdpowiedzUsuńZachęcam zniechęcając, ale dobrze mieć własne zdanie. Może serial dla Ciebie nie być brutalny, serio serio.
UsuńNie sądziłam, że ktokolwiek swoim wpisem mógłby jednocześnie zachęcić i zniechęcić mnie do oglądania czegokolwiek. No i teraz nie wiem. 😁 Jestem trochę zmęczona nadmiarem brutalności, niekiedy tej skrajnej, jaką serwuje się nam w filmach i serialach. Na co dzień jest jest mnóstwo, wieczne bombardowanie z lewej, z prawej. Wczoraj jak robaka rozgniotło mnie poczucie, że oto mam szczęście, że żyję - chcę plecakomisia i nawet jeśli durnych, to reality show o miłości. Bo rozwalania czaszek naprawdę mam dosyć. I psychopatów. Psychopatów, socjopatów i narcyzów. Po kokardkę.
OdpowiedzUsuńByć może to uczucie przesytu psychopatami, socjopatami i narcyzami sprawia, że coraz trudniej mi oglądać historie pełne brutalności, intryg skupionych wokół mordu i handlu fentanylem. Spodziewałam się czegoś innego – kryminału z czarnym humorem, jak to u tego reżysera bywa. Czegoś absurdalnego, ale logicznie sklejonego, tak że z przyjemnością dajesz się wkręcić w tę grę pozorów. Tymczasem bohaterowie – rzekomo elita, ludzie z wyższych sfer – posługują się językiem i zachowaniem, które razi prymitywizmem. Może właśnie o to przerysowanie chodzi, może to zabieg celowy. Ale ja tego nie kupuję. Postaci się nie składają, nie przekonują mnie. Zamiast błyskotliwego balansowania na granicy groteski i realności – mam poczucie przesady bez finezji. Przy Dżentelmenach świetnie się bawiłam, a tu aż się zacięłam w palec, bo włączyłam ten serial do krojenia sałatki.
UsuńOtóż to. Przesyt. Taka jednak domena tzw. kinematografii, że jeśli spodobało się raz, to trzeba teraz zbudować na podobnej wibracji dziesiątki kolejnych tworów. Tak było z filmami z czasów filmów gangsterskich, bokserskich, karate, tak jest teraz z fantasy, sf i ostatnio ulubionym tematem - przemocą. I nie ma znaczenia, czy to przemoc w szkole, w domu, na spacerze czy w pracy, czy przemocowcami są biedni, imigranci czy bogacze. Mam podobne przebodźcowanie, sezonowo uciekam w spokojniejsze klimaty (ehe, właśnie spojrzałam na moją listę Netfliksową, a tam "Jak zdobyć miliony zaniam babcia umrze", "Czarne lustro" i "Ty"). Do krojenia sałatek polecam coś nieco bardziej terapeutycznego, chyba że planujesz danie godne serialu :)
UsuńRelax, już nic więcej nie robię i raczej włączę Dumę i uprzedzenie, jakbym jednak postanowiła zrobić sos tatrski, bo tam chyba też trzeba coś pokroić :P
UsuńMogę się z przyjemnością pod pierwszym zdaniem komentarza Pani Anny podpisać, bo identycznie odebrałem recenzję tę, nie-recenzję, szkic zgrabny, powiedzmy.
OdpowiedzUsuńWięcej nie powiem, nie chcąc zaniżać jakości treści na Milionie, bom nie oglądał serialu, ot, co. ;-)
Dziękuję, podpis wzajemny przyjęty z wdzięcznością ;-) A co do jakości – spokojnie, niczego Pan nie zaniża, wręcz przeciwnie. Czasem nieoglądanie też jest formą trafnej opinii – selektywność to cnota, zwłaszcza w czasach nadmiaru.
UsuńE, jaki tam ze mnie "Pan"; panowie to byli przed wojną i się po nich na konia wsiadało, jak mawiał znany mnie kiedyś instruktor jazdy, bynajmniej nie konnej.
Usuń;-) okidoki
UsuńMargo to jest bardzo dobra recenzja :-) na 6+ oczywiście nawet o serialu nie słyszałam ale teraz no cósz muszem inaczej sie uduszem hehe
OdpowiedzUsuńty perfekcjonistko. i sobie myslę, że Gaj mi tego nie zrobił ...
Jak obejrzysz, to porozmawiamy o Twoich odczuciach, a jestem ciekawa.
Usuń