Poszłam późno spać i nie miałam siły wstać o szóstej rano, by pomaszerować jedenaście kilometrów wokół dzielnicy. Poczytałam w telefonie wiadomości, w tle Zosia turlała się ze śmiechu, powtarzając przezabawne frazy po Paddym. Spojrzałam na niego, kiedy wypowiedział 'jasny gwint' i wiedziałam, że Zośka zapisała w pamięci intrygujące wyrażenie i szybko stamtąd nie zniknie. Sobota różni się od reszty tygodnia tym, że mamy dla siebie więcej czasu, chociaż Paddy będzie musiał wyjechać na kilka godzin do znajomych, którzy rozpoczęli remont. Jest użyteczny i to niesie swoje konsekwencje. Szukałam dla siebie odpowiedniej odżywki proteinowej, która nie będzie słodzona syntetyczną pochodną sacharozy i znalazłam. Ma kolor zielonego młodego jęczmienia, smakuje dobrze. Na szczęście, bo mam obrzydzenie do kiepskich smaków i zapachów. To co jednym uchodzi, mnie ani trochę. Doszłam również do wniosku, że jestem grzeczna językowo, jakbym założyła fartuszek szkolny z białym kołnierzykiem, albo grzeczny harcerski mundurek z doszytymi wszystkimi sprawnościami i emblematami z ostatnich obozów czy rajdów. W drodze do miasta, Paddy zaintonował piosenkę, płonie olszyna w lesie wiatr ogień wszędzie niesie itd., coś w ten deseń, dobrze, że oprzytomniałam, od razu stwierdziłam, że to raczej piosenka dla Ochotniczej Straży Pożarnej, może dlatego, że dalej coś szło o ogniu i jego rozprzestrzenianiu. Parafraza znanej harcerskiej piosenki. Zosia śmiała się najgłośniej, dziadek jest jej idolem, ulubionym człowiekiem.
Nie jestem zazdrosna. Są dni, że też jestem jej ulubionym człowiekiem. Również wtedy, kiedy nic ode mnie nie potrzebuje, jak leżymy obok siebie i czytamy bajki, wymyślamy historyjki.
Wyjechali niedzielni kierowcy, Zosia powtarza za Paddym, jasny gwint, no jedź, nie stój, rany, pojechałby już pięć razy. Mijamy samochód, siedzi facet, ledwo go widać znad kierownicy.
Dużo do siebie mówimy, Zosia zadaje pytania, potrafi świetnie ripostować, już zapomniałam, z czym dzisiaj wyskoczyła, ale mamy mnóstwo radości z jej słowotwórstwem i wymyślaniem nowych, zupełnie odjechanych wyrażeń.
Parking przed centrum handlowym zapchany, w końcu znaleźliśmy miejsce. Leje, wieje, Zośkę trzeba wydobyć z fotelika, biegniemy do wejścia, przebiegamy tak, by nie zauważyła waty cukrowej z automatu. Uff, zapomniała o niej. W sklepie z odżywkami buzia jej się nie zamyka. Rozmawia ze sprzedawcami, pokazuje im Pikachu na koszulce i plecak ze świnką. Ma piękny angielski akcent, aż miło słuchać, jak dziecko świetnie sobie radzi. Ta jej intensywność i stawianie na swoim. Idziemy po banany i cytryny. Leje i leje, wracamy do domu.
Naliczyłam dzisiaj jedenaście razy 'jasny gwint', użyte oczywiście w odpowiednich momentach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz