A może właśnie chodzi o przetaczanie początków
do końca, z gagami, niepotrzebnym fiku-miku,
spalonym teatrem i całym tym pięknym światem,
który niknie, przelatuje przez palce. Chwyta się byle czego
i oddycha jak leci. Później zgaśnie.
I nie ma lepszego czasu, ani gorszych dni. Codziennie
potykam się o martwe drzewa. Ogólnie nie wiem, komu wymierzyć policzek.
Ile faków składa się na jeden porządny upadek. Kość pociera kość.
Pytałaś mnie, czy wierzę w Boga, w ofiarność. Śmierć zwierząt nie pozwala mi
pogodzić się z fachowcami od nawrócenia, z państwem. Za plecami przeinaczają
nasze kroki, zwodzą na manowce, mącą. I przypominam sobie smak drugiej miłości.
Kieliszek calvadosu. Ból odklejanej tęczówki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz