piątek, 26 maja 2023

Wiersze kieszonkowe

 


Kiedyś przyjadę i będziemy z tej historii
zanosić się od śmiechu. Usta wypchane serem, okruchami
kieszenie. W krainie czarów, mgieł i sennych zwierząt
opadamy w dół, na skraj siebie, bo tak jest wygodniej.

Milej. Nie jesteśmy same. Przecież ktoś kogoś ma.
Trzyma za rękę. Oddycha, usta-usta, żeby było słychać,
jak sprawdza tętno. W mowie, w piśmie, w przegródkach
z drewna sandałowego, pośród bergamotek, zapachu skóry i trawy.
Do zapomnienia, snu, zalania oczu. Bez żadnych konsekwencji.

Czytam w odrostach, w porzuconych nutach i tak wiele przychodzi
do głowy. Brakujące twarze, przedmioty, ich znaczenie?
Matka, stary McCabe. Duch Homera,
bzdury z martwych dzienników. Kto ma rację? Jutro kobieta
rozpłacze się na widok ściętych drzew. I kto potrafi tak kochać

i umierać? Pomiędzy zefirem a wichrem, w pantomimie gór.
Zostać sam na sam. Z wierszami zahartowanymi deszczem,
którego krople, jak stal rdzewieją lub błyszczą w śpiewie oceanu.
Z resztkami badyli, okruchów. Pytam, o czym myślisz.
Rozglądasz się, jakbyś szukał.


6 komentarzy: