Mam poważny problem z odczuwaniem siebie w tym świecie. Koniec marca, a mnie dotyka byle błahostka, rozsypuję się pokonana przez czas. Konsekwencją wiary jest utrata. Bo jak zwykle wierzę ludziom bezgranicznie. Czuję się w związku z tym poniżona, dotknięta w sposób metafizyczny, skołowana i wykołowana. Obejrzałam Amsterdam i Mężczyzna imieniem Otto. Przyjaźń, czym jest, skoro niechęć rodzi się z nieustającego usprawiedliwiania zła. Zło. Produkowane i wielokrotnie powielane. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że moje problemy rodzą się nie z empatii, a z naiwności.
Małgosiu, dziękuję. Za to, co napisałaś. Mam dziś identyczne odczucia. Poniżona, dotknięta, wykołowana, naiwna - to moje przymiotniki ostatnio.
OdpowiedzUsuńnie wierzę bezgranicznie...przestałam, w ogóle się odsuwam od jakiegoś czasu...konsekwentnie. ale też mi źle.
OdpowiedzUsuńTeatralna
Chyba czasem każdy tak ma. Nie można ciągle być na górce.
OdpowiedzUsuńNiby dużo się już widziało i dużo się już przeżyło, a nadal po omacku jak we mgle szukamy dobra w innym człowieku. Tak myślę, że to czyni nas lepszymi, a cena ... no cóż, za wszystko trzeba płacić. Nawet za bezgraniczną miłość, a może przede wszystkim za miłość.
OdpowiedzUsuńM