środa, 28 października 2020

Epizod szósty




Słowa. Wchodziłam w nie. Porywałam te trudne i przymierzałam do dłoni, szerokości stóp, upychałam na głębokość miednicy, dwóch łyżeczek do herbaty. Szarpało jak nigdy, kiedy zapisywałam semantyczne ciągi skarg i zażaleń. Chociaż ubrudzone, w listach do przyjaciółki sprawiały wrażenie barwnych ptaków, magentowych kwiatów ścinanych o świcie z klombu przed domem. Dręczą mnie ich nazwy. Sucha ziemia, twardy ląd, od którego zależne jest życie, jakieś bezpowrotne ruchy. Czekanie na słońce, liczby nieparzyste, nieobecność, trudności na literę p.

2 komentarze: