sobota, 11 listopada 2017

Muszę cię zakończyć




Na dnie, w gorącym mleku migdałowym
układają się ulubione słowa. Z nieużytków,
wygrzebane w deszczu korzenie. Młode szkodniki wypływają pierwsze.
Mówisz, że drapią w gardle. Powietrze brązowieje od torfu.

I czytam o sprawiedliwych, ślepej kobiecie, która w letniej wodzie
dręczy palce. Czy można zadręczyć się na śmierć? Z okazji końca.
Ważnej chwili, detali, których nie jest się w stanie dostrzec. Miłość podłączona
do czegoś twardego albo może tylko nam się wydaje, że nadejdzie sen i
zwolni od odpowiedzialności.

Omijasz w nim drogi, jeziora, szpilki wystające z trawy. Rodzi się nowy
trakt. Bez ołtarzy na skrzyżowaniach. Wżerów tak głębokich,
że zboża nie kiełkują. Wtedy dociera do mnie ranek. Pachnący bułkami,
masłem. Kawa i nieproszeni goście. Przerywają lekturę, zaginają rogi.
Ich odciśnięte na blatach linie szorowałam dwa dni.


14 komentarzy:

  1. tak... u mnie podobnie... piękny wiersz!

    OdpowiedzUsuń
  2. czasem nie da sie zmyc, wiec nie jest tak zle - slicznie to napisalas

    OdpowiedzUsuń
  3. Miłość podłączona do czegoś twardego.

    A co to może być, zastanawiałam się czasem skąd TO się bierze i dlaczego jest? Czy każdy tak ma? A może to stół, który można szorowac dwa dni. Ślady znikają, czy nadal są. Czy może dokładają kolejną warstwę do "twardego"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteśmy tak stworzeni, że czasami najprostsze odpowiedzi wydają nam się najtrudniejszymi pytaniami.

      Usuń
  4. Tylko nam się wydaje, że sen zwolni nas z odpowiedzialności...

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdy przeczytałam o tych "gościach", to aż mną wzdrygnęło...

    OdpowiedzUsuń