Drewniane domy, korale, muszle – umazane terpentyną.
Brązowe połacie torfu, zorza polarna. Rdzewiejące pręty.
Wyczuwam tętno trawiastej wyspy.
W wodzie z miodem. Chłodzę dłonie o ścianę.
Cisy przybrały kształt wiatru. Wskazują wschód,
parkany i bramy porośnięte bluszczem. Inne rzeczy toną w Shannon.
Każdej zimy wraca szczekanie psa, hałas od strony autostrady.
Można usłyszeć śpiew, kilka słów modlitwy, dojrzeć owoce głogu,
jeżyn, których nikt nie zbiera. Zapach pieczonego chleba,
wymieszany z irlandzką whiskey sprawia,
że w naszym ogrodzie nic się nie zmienia.
Źródło przesądów wyschło, więc inny ktoś znajdzie drogę,
przedrze się podziemnymi korytarzami.
Potwierdzi, że magiczne właściwości ziół i ja
przybyłam tu znikąd. Tylko mój syn,
kiedy wchodzi na boisko, wygrywa
każdy mecz.
Rozsiewam przeróżne ziarna, śmiech.
Nie boję się egzorcystów, espresso
i niemożliwych tego świata.
Z tomu Pierwsze wspomnienie wielkiego głodu - klik
Byłam tylko 2 tygodnie w Irlandii, ale podoba mi się Twój wiersz, bo coś z niego i ja poczułam będąc tam. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńŚciskam Gigo i mam nadzieję, że jeszcze tu przylecisz, bo jednak wygodniej i szybciej niż promem. Uściski
Usuń