Objazdowe kino
Na ostatni piątek czekaliśmy jak na zbawienie. To było święto,
nasza mała Wielkanoc, comiesięczne Boże Narodzenie. Trzy rzeczy
powtarzalne, równe linie w zeszytach: szum taśmy, dziesiątki oddechów
i kurz w rozszerzającej się smudze światła. Trzy-dwa-jeden-zero
i wpadaliśmy w przygodę, w las, w miasto, w nieznane i nowe. Na łeb,
na szyję, z sercem zawieszanym na chybił trafił w sali pełnej zaduchu
i przyszłych odkrywców. Otwieraliśmy pyszczki, rybki pozbawione
swojego środowiska, wrzucone w obce i niebezpieczne. Do tej pory
pamiętam ten blask w oczach, kiedy cichł cudowny terkot projektora,
ten charakterystyczny dla wracających do świata żywych wyraz twarzy,
kiedy zapalane światła zdawały się krzywdą nie do naprawienia.
Oda do chrabąszczy
Mirce Sz.
Dzisiejszą wieczorną drogę, przemykanie po miejscach,
osaczyły gęsto bzy i kasztanowce. Ciepło, ciemno, cicho
i nagle ten atak, szturm, ofensywa, owadzia apokalipsa
- szosa musiała krzyżować się z trasą przelotu,
bo znaleźliśmy się pod gęstym i stałym ostrzałem
(melolontha melolontha!). Przednia szyba dzielnie
odpierała pociski. Chrabąszczowe kamikadze
głucho uderzające o samochód zostawiały truchła
- poszarpane, rozbite, rozmazane przez wycieraczki.
O chrabąszczu majowy (melolontha melolontha!),
czyżbyś uznał za konieczne udowodnić
obecność? Przekonać, że jesteś - znak
dla nas, niedowiarków, którzy niby pytają,
a sami lecą na oślep, tłukąc o wszystkie szyby
- biedne chrząszcze majowe, niepoczytalne,
oszalałe, nieustannie w pragnieniach,
w niespełnieniach, w rozpaczy.
Każdy musi przekroczyć granicę
Tam rósł prawdziwy świat, pełen maszyn, szybkości
i nienawiści. Świat czerwonych ust i czarnych brwi
poprawianych pewną ręką. Świat. Kiedy mówiło się
o nim, w ustach drżały wielkie litery. Granicą był
las, do którego wszystkie matki zabraniały chodzić,
las był granicą, którą wszyscy chcieli przekroczyć,
las był granicą, która sprawiała, że kradzione tam
liście zdawały się nieśmiertelne. Układano je w Biblii,
zawsze wybierając księgę Jeremiasza albo Hioba. Tak,
Hiob był nawet lepszy, zawsze brzmiał ostrzeżeniem:
tylko nie próbuj za bardzo przyzwyczajać się, przecież
nic, co masz, nie pochodzi z twojej ręki. Wszystko jest
darem, ale na próbę, podarunkiem na czas, prezentem,
który może być odebrany. Dlatego ojcowie chowając liście,
mamrotali błogosławieństwa, potrząsali naszymi ramionami
a podniesionym głosem przymuszali do składania obietnic,
nie wierząc, że można ich dotrzymać. Kto więc mógłby
się dziwić, kiedy znikaliśmy, jedno po drugim? Droga
prowadziła przez las, za którym czekał prawdziwy
świat.
© Teresa Radziewicz
Foto - Michał Dudek |
CDN
Pozdrawiam Panią Teresę:)
OdpowiedzUsuńObjazdowe kino przywołało wspomnienia...Wakacje, wyjazdy do rodziny na wsi, pierwszy spacer z chłopakiem za rękę i seans w kinie objazdowym:)
Cieszę się Margo, że "wrzuciłaś" TAKĄ poezję:)
Teresy poezja jest niezwykła i zachęcam do lektury, nie zawiedziesz się :)
UsuńZazdrosze ludziom ktorzy tak pieknie umieja bawic sie slowami :)
OdpowiedzUsuńRobisz inne piękne rzeczy, których dla odmiany też można Ci zazdrościć :) buziak
UsuńJakże cieszę się, że Małgoś wyciągnęła te moje wiersze, jakże mi miło, że komuś się one spodobały. :)
OdpowiedzUsuń