poniedziałek, 21 stycznia 2013

Zawieszona w sieci - powtórka z rozrywki



Za każdym razem, kiedy siadam do komputera myślę, kto, z czym wypalił. Czy spotkam optymistę, czy pesymistę, a może pozytywnych wartości będzie więcej niż banałów. Po pierwsze, wierzę w człowieka, po drugie, różnie bywa. Nie poddaję się i walczę o poezję, o słowa, o wyrażanie siebie. Szczerość jasny przekaz, chociaż pewnie dla niejednej osoby ziemia w Internecie jest czymś zupełnie absurdalnym. A jeszcze bardziej zachodzące słońce. Jak nie można czegoś znaleźć w Internecie, to znaczy, że tego nie ma. Ewolucja ulepiła rozum, niestety sieć jest źródłem niesamowitych doznań a zarazem wyjałowienia i degrengolady. Kontrasty, na które się natykam są na styku przeróżnych światów. Zaczynam gotować herbatę piąty raz, tylko, dlatego, że rozmowa z autorem jednego z blogów pochłania mnie i powoduje rodzaj pewnego napięcia. Dobrze, że nie krzyżują nam się spojrzenia, przynajmniej nikt się nie czerwieni a o bolączkach i innych takich i tak pisuję z przyspieszonym oddechem. Od czego właściwie się zaczęło? Od serwisu literackiego, w którym byłam moderatorką. Co za osobliwy miraż. Krytyka literacka, zupełnie mi obca, więc zachwycałam się kwiatkami, drzewkami, ptaszkami, pieskami, kotkami, miłością platoniczną, wyuzdaną, po kolana i po czubek głowy. Powoli zaczęłam rozróżnić banał od oryginalnego jego ujęcia i weź tu teraz wytłumacz pani w średnim wieku, że jej codzienne publikacje są jak niestrojone skrzypce. Ciągle ktoś na mnie donosił, pluł, określał płeć, nazywał burą suką. A ja wpadałam w histerię, przypominałam, że jestem władzą absolutną i pozwalałam się prowadzić za rękę administratorowi. Nie żeby tam zaraz jakaś pantomima, nie nie, zwyczajnie rozgryzałam, o co chodzi ze skryptami, usuwaniem dojrzałych wiśni, tudzież dumałam nad konstatacją. Dla kogo było jasne, dlatego było. Każde forum przypomina getto. Ilu ludzi, tyle pomysłów, ignorantów, trolli wchodzących w prywatność. Pseudointelektualistów i całe pokłady poetów. Nikt nikogo z niczego nie wykluczał, chyba, że awantury stawały się nieznośne i taki kwiatek dostawał bana (ban to chwilowy brak możliwości logowania się do serwisów). Wielu autorów uważa, że bycie w sieci to strata czasu, że nic z tego nie wynika, że zakres poruszanych tematów jest żenująco niski, albo umiejętność z korzystania z dobrodziejstw sieci jest niewspółmierna do bibliotek, księgarni i wszelkich czytelni. A to nie jest tak. Lubię poznawać ludzi, bez zamiaru zaglądania na dno ich oczu, czytać ich i zapisywać. Niby słowa niczym się od siebie nie różnią jednak nieograniczenie w palcach pozwala na wyjście dalej. Kusząca intymność w wyznaniach podsyca wartość towaru. I tak dzień za dniem, dzień za dniem, uczyłam się słów.
Ludzie na emigracji, żyjący w nieco innych warunkach, a zarazem bliscy nam jak nigdy dotąd. Z pokrewnymi myślami, skupieni i charakterystycznymi treściami. Od nazwanej tęsknoty, po obieraną marchewkę do zupy fasolowej. Na ile internauta zatrzymuje się i za chwilę znika. Ja w swojej myśli pokrewnej odnajdywałam wstydliwe i nieosiągalne emocje. Z powodu rozłąki byłam uprzywilejowana, na odległość z ukochanym. W abstrakcyjny dla siebie sposób wybudowałam miejsce dla wspomnień, dla słów, których nie mogłam szeptać przed zaśnięciem. Kiedy moje koleżanki snuły się wieczorami z ukochanymi po parkach, lasach, domach towarowych, ja pisałam. Pisałam niezależnie, czy ktoś przeczyta, czy nie, czy pójdzie w kosz, czy na ścianę w północnym kraju. Czułam się niby żoną, niby ukochaną, niby człowiekiem, niby nieobrobionym drewnem. Bo co niby wiedziałam o pisaniu? Nic, w zasadzie odwalałam słowa, ot tak. Przeceniłam czytelnika, który mnie zdeptał, przeżuł i wypluł. Poczułam się niesmaczna i zawiedziona. Internet jest pełen przeciętności i nieprzeciętności. W której połowie sacrum czy profanum się znalazłam? Sięgnęłam po geniuszy, po naturalny kamień antyczny, po kulturę wschodu i zachodu. Z Pięciu snów Jennifer i jej testament Diane Wakoski wyczytałam jak nadchodzi choroba, kiedy się już tak skurczyłam odnajdując w sieci kolejne jej wiersze, wstrzymywałam powietrze w rozmowach z innymi autorami.


   (…)TESTAMENT JENNIFER

   Nie było na świecie niczego czego bym się nie bała.
   Wszystko co żywe
   pożerało mnie.
   Cienie rzeczywistych przedmiotów są niszczące
   jak same przedmioty.
   Nienawidzę ich.
   Zarówno samych przedmiotów jak i udawanych przez cieni.
   Pragnęłam tylko jednej rzeczy:
   pięknego konia
   i nie mogłam go mieć.
   W kartach jest odpowiedź na wszystko,
   ale odpowiedź znajdziesz wszędzie, gdzie zasięgniesz rady.
   Odpowiedz zawarta jest w pytaniu.
   Nikt naprawdę nie chce odpowiedzi.
   Jedyne o co chciałabym zapytać: czy jest na świecie ktoś taki,
   kto boi sie mniej ode mnie.
   Jeśli jest,
   dlaczego ja bałam się tak bardzo?

   (Przeł. Julia Hartwig)


    I szukałam odpowiedzi. Każdy dawał mi dobre rady, czułam, że się różnimy, ale w zasadzie nigdy nie wiedziałam czym. Poznawałam i poznawałam. Pisanie docierało do mnie bardziej, po tych wszystkich dekalogach, warsztatach poetyckich. Czytałam wiersze konkursowe i zastanawiałam się, gdzie ci recenzenci mają słuch. Później, dużo później zrozumiałam jak indywidualnym językiem jest poezja. W tym czasie szukałam miejsca dla siebie. Zrezygnowałam z moderowania serwisu, w pewnym momencie poczułam, jak kaleczą mnie słowa. Mimo wymienialności zdań, zróżnicowanych poglądów, ludzie ranią na zawołanie. Dzisiaj rozumiem podział ról, zadanie Internetu. Wylewamy siebie, pokazujemy jak jesteśmy silni i ważni. Kto jak kocha i na ile sposobów, tylko czy nie wyczerpuję się bardziej niż przy pisaniu listów? Kartka i pióro? Takie gawędzenie o niczym i lizanie znaczka na poczcie. Powrót do domu z posmakiem kleju na podniebieniu i uraz do kolejek. Wiem, że to mało kobiece, wpisuję adres mailowy i wystukuję ciało na setki sposobów, uwydatniam zapach głowiąc się przy tym, bo jak czarną orchideę załączyć do listu z wizualną wonią unoszącą się tuż przy płatkach nosa. Twórczość nie zna granic. W końcu zaczęłam pisać blog, jak tysiące ludzi w sieci. Na początku rozwijał się opornie, więc dostarczałam mu tlenu, po jakimś czasie zaczęli gromadzić się ludzie. Dzisiaj zaglądają z całego świata, czytają gospodynie domowe, nauczycielki, urzędniczki państwowe, malarze, fotografowie, pisarze, recenzenci i krytycy, studenci, wykładowcy, dziennikarze i moja córka. Mama długo nie ujawniała swojej obecności. A ja dzień po dniu dokonywałam wiwisekcji. Kim jestem w tym wirtualnym świecie, czego się boję, albo czego boją się inni? Jestem relacją między tym, co ludzkie a boskie. Wędruję codziennie po ulubionych stronach i czytam o krytyce, roli kobiety, o homoseksualistach, dokonuję osobliwego mirażu, bo nie mam telewizji. Czas u mnie istnieje inaczej. Skromnie wchodzę słowami na różnych poziomach utrwalając dzień po dniu. Nieważne, że czasem przepada zjesienniały dzień, przecież nigdzie nie biegnę, nie zmieniam stosunku świata do mnie. Sieć może być magiczna, kiedy tylko jej na to pozwolę. Bez wątpliwości i pytań. Uwiarygodniam poetów i oddaje im moją szczerość. W dobie, w której jest więcej piszących niż czytających. Bo przecież za szkłem, jedyną formą komunikacji jest pisanie. Spisujemy nasze historie na różne sposoby. Dialogi i monologi, anegdoty, opowiadania, widzenia, sny. Łatwo przesiać informacje, wystarczy krzyżyk w rogu. Nie trzeba się denerwować krzyżami, vatem na książki, kolejnymi podwyżkami. Jestem spokojniejsza i bardziej otwarta. Świadomie rozmawiam o poezji, o ideologii, wewnętrznym ekshibicjonizmie.
    W Sieci poetą nazywa się dzisiaj każdy, kto potrafi złożyć dwa gramatyczne rymy. Nawet ten, co użyje dziesięciu czasowników, i inny, co kłusuje po tekstach, wyławiając metaforę za metaforą w Googlach. Tak, dzisiaj poetą jest każdy, kto o sobie mówi – poeta. Rzeczywistość jednak weryfikuje ten stan, czasem bardziej, czasem mniej. Inni żyją w tym przeświadczeniu przez długie lata, megalomania, jak anioł podąża za poetą krok w krok, mimo że pod tekstami pisze o pokorze. A przecież poeta nie jest pokorny, podarowany mu przez naturę talent wyrywa się z niego trzewiami i czym tam jeszcze. Po nocy nie śpi, pierdzi jak każdy z ludzi i nie myśli, że wyżywi rodzinę, więc liczy się z brakiem pozycji na rynku wydawniczym, w zasadzie to ten rynek go mało interesuje. Za to poeci konkursowi (bez urazy), że tak ich nazwę, nazywają innych, tych gorzej piszących i publikujących w Internecie - frustratami. Hołdują sobie przy winie i brzydzą się dokonaniami innych (dla nich nic nieznaczące), może mniej zasłużonych, mniej pięknych, mniej znanych, nigdy nie nazwą ich poetami. Nie, bo dla nich liczą się ich dokonania, a przecież poetów przybywa i nie mamy głodu. Nawet powódź wylewa się z nich wierszami, ale nie z powodu mentalnego głodu karmią czytelnika patosem, najgorsze, że bez opamiętania – to też poeta, wg własnego mniemania oczywiście. Wygrzebałam słowa poety, który od dawna uwił w mojej głowie gniazdo: „Poeta jest sam. I może wierzyć tylko w siebie. I prawdopodobnie tylko wtedy staje się naprawdę poetą. Ocala sam siebie. Ma szansę przeżyć, czyli pisać. Zaistnieć. Nie umrzeć za życia, czyli również nie pozwolić, żeby o nim szybko zapomniano.” Są poeci, którzy nieustannie próbują nawiązać dialog z czytelnikiem i eksperymentują, by w końcu osiągnąć pewną samodzielność, autonomię. Bez względu czy mają dzieci, stałe zameldowanie, własny komputer, czy adres na wygwizdowie. Inny poeta powie, że stan wiecznego czuwania powoduje, że poszukuje, w tekstach wyrzyguje niepowtarzalne hasła i mimo, że za życia nie debiutuje, może okazać się, że jego prawnuki odkryją jego poezją, jako prawdę objawioną i zafascynują świat, tłumacząc wiersze na kilka języków, aby dotarły do otaczającego świata. Ten sam poeta, którego wiersze czytywałam w drodze do szkoły, przejeżdżając autobusem 30 km dziennie, napisał: „A przewiduję czas śmierci dosłownie głodowych, bo poeta to nie rolnik, robotnik, – lecz tylko poeta. I tylko poetą może być. Bo jeśli będzie przy okazji kimś jeszcze, to po prostu nie będzie poetą. Nie będzie miał okazji nim bywać”. – Roman Śliwonik.
    Przechodzę kryzys tożsamościowy i tak sobie myślę w sobie, że dobrze by było, aby na temat poety, wypowiedział się poeta. Taki sam w sobie, natchniony, umiarkowany i ciekawie widoczny
     Nie ma takiego? Hm, a to szkoda!
    Poeta jest skończenie ludzki, z rozdartą egzystencją, wiecznym niezadowoleniem. Rodzina zdrowa, a on drąży i szuka, sam podupadając na tym zdrowiu nieszczęsnym, bo pije i pije, ucieka ze szpitala i dalej pije. Przy tym krzywdząc dookoła bliskich i odległych, bo wydaje mu się, że nikt go nie rozumie, czuje się bezradny i często debilowaty.
    Ludzie z zewnątrz patrzą na poetę, jak na cwaniaka, wszędzie się wkręca, jest lubiany, a poetę niepokoi bezmożność, bezforma, bezdupakopana, bezbezbez.
   Czuje w sobie obowiązek wobec słowa, odwala rytuały, gryzie się w język, zasypia sponiewierany rozmowami z pustą butelką po 0,7 i co?!
I dalej nie jest poetą. Bo siedzi takich kilku, co to więcej wiedzą niż jedzą, każdy za swoim szkiełkiem i plotą o prawdzie i pięknie i możliwości zagrożeń, jakie z tego wynikają.
Bo jak poeta nie używa w wierszach literackich obsesji i uogólnień, to dupa a nie poeta. A jak pisze o własnych odczuciach, to zaraz jest hermetyczny i niech spada na blog stękać o egzystencji.
   Mamy poetów na miarę czasów i kultur!
  Jedni bronią krzyża, inni gejów, a jeszcze inni nie publikują w internecie i zastanawiają się, jaki jest sens udzielania się w serwisach literackich.
   Poeta ciąży, jak wartość moralna.
   Lepiej o nim zapomnieć i robić swoje
  Przecież wszystko już zostało powiedziane. Mało tego, forma wypowiedzi, czy to strumień świadomości, czy inne takie, zostały zwerbalizowane. To, że mam problem z komunikacją werbalną i nikt mnie nie rozumie, przestałam się odzywać i wszyscy myślą, że jestem małomówna, skromna i przez to, co najmniej dziwna, to znaczy, że tkwi we mnie potencjał i może w końcu odkryję w sobie sposób na komunikację z otoczeniem?! Łeee tam, brednie na resorach. Widział ktoś brednie na resorach?! Spotykam się z pięknymi rzeczami, zaglądam do galerii, podziwiam cudowności przechadzające się w pogoni za…, no właśnie, za czym.
   To, co rodzi się w mojej głowie, codzienne szaleństwo, które trudne jest do zebrania w formę. Rozmowy ze znajomymi, przyjaciółmi na kilka głosów jednocześnie i wszyscy się rozumieją, mimo że osoby czwarte i piąte mgliście rozpoznają, co tym świrom znowu przyszło do głowy, nieźle się nawalili. Czy to znaczy, że odkryłam nowy sposób na ukazanie diabła w szczegółach? Ostatnio w rozmowie mailowej z jedną z poetek usłyszałam, że to, co pisuję, ona spostrzega jak partyturę dla chóru, a przecież słuch harmoniczny nie trafia się każdemu. Czyli mam przechlapane. Jeden z przyjaciół twierdzi, że tak kiedyś było z Pendereckim i w końcu wymyślił inny zapis muzyki. Zapaliło się światełko w tunelu, co nie znaczy, że ogarniam nostalgiczne dźwięki w głowie i potrafię je przekuć w słowa dla wszystkich czytelne i wolne od miotającego rytmu. Ale, ale, zważywszy na fakt, że z niektórymi czytelnikami przyjaźnię się i jednak słucham więcej niż mówię, wiem, że świetnie odnajdują siebie, szaleństwa, spełnienia i niespełnienia. Kiedy zdarzy im się być w miejscu, o którym pisałam, nagle olśniewa ich, że tu byli, moimi słowami, kolorami, czuciem… I teraz co? Mam się cieszyć, czy płakać, że za pięćdziesiąt lat moje prawnuki za czorta nie zrozumieją zwariowanej babki, która nosiła tatuaże, piła wino w bramie, jak nie było gdzie i spała pod mostem, bo akurat w hostelu nie było wolnych miejsc?! One ogarną bezdomność i pętlę? Trzeci oddech poczują przy zaciąganiu się, no nieważne… Nie krępuję siebie w słowach od dawna, dopasowuję rytm do stóp, maluję w kolorze magenta. W poezji nie idzie tak, jak zamierzałam. Jedni wolą bezpieczne, okazjonalne wiersze, od święta narodzin, po tragedie narodowe i od olimpiady zimowej po kabaret w piłkę nożną. A inni bawią się w podglądactwo, czy ich wariactwa odzwierciedlają się w życiu innych. Forma jest ważna, bo ile można, lasy w pasy, domy w krowy, pipki w rybki, czy chlastu, chlastu. Wywoływanie iluzji to już magia, a jestem dopiero czarodziejką. Bezwzględnie krytycy namieszali mi w głowie, zaczną mnie nękać migreny i lęki. W tym przechadzaniu po teraźniejszości znowu pułapki będą pułapkami, a nie niezwykłym dołem ze skarbami templariuszy. Czuję, że tracę rozum, jak znowu rano zeżrę kocie żarcie zamiast płatków, proszę mnie od razu delete.

    delete
   delete
   delete

   No tak, na papierze jest to niemożliwe i nie byłoby tych wszystkich rozważań gdyby nie Internet, serwisy literackie, fora społecznościowe. Pewien rodzaj więzi czytelnika i publikującego w sieci przekonuje, że to jednak dobre miejsce dla rozsypanych w czasopismach, tomikach poetyckich, autorów. Gdzie po biegu na orientację, po całym dniu miasto wraca do siebie, szybko przerzucamy interesujące nas strony i tulimy oczy do meksykańskiego słońca, spędzamy czas w Australii. I, mimo że nie jest to nasz dom, a jedynie miejsce publicznego spotkania, traktujemy je jak własne.


Tekst ukazał się drukiem 
Nr 5 Pogranicza w 2010 roku 

21 komentarzy:

  1. hm... bo trudno nie mieć wątpliwości kiedy na pólkach magazynów z książkami zalegają grafomańskie poradniki tak, że trudno zauważyć tą jedną,skromniutką, malutką, wciśniętą w najdalszy kąt magazynu z książkami, półkę z poezją.. a przecież taki tomik to książka, więc sklepu raczej nie pomyliłam...i jak się nie frustrować.. nie potrafię inaczej..pozdrawiam Cię i ściskam mocno:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ściskam Małgoś, ważne, że Ty wiesz :) Taki czas. Buziak

      Usuń
  2. różni ludzie różnie odbierają, często myląc złe z dobrym i na odwrót, często nie rozumiejąc wcale, choć wydaje się, że zrozumiale napisane, często zaś przyjmują zbyt dosłownie, zatracając sens...

    OdpowiedzUsuń
  3. czasem wydaje mi się, że proch, w który się rozsypiemy jest cenniejszy niż słowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam inne zdanie, kwestia dobierania słów.

      Usuń
    2. niż słowa z których jak z piasku budujemy wielobarwny cień

      Usuń
    3. no niestety, taki cień to rzeczywiście frazez i wtedy popiół jest cenniejszy - przyznaję.

      Usuń
  4. Tekst do ciekawej dyskusji (ale nie do oceny, bo jak sama napisałaś poetę powinien oceniać poeta). Podziwiam, jak piszesz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą oceną to była ironia, jak widać zbyt słaba... buziak

      Usuń
  5. Wiesz,ze swiat bylby lepszy,gdyby kazdy mogl w swoim zyciu,chodzby raz,spotkac taka osobe jak Ty?

    Pozdrawiam=)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele osób chyba jest innego zdania

      Usuń
    2. Malgosiu moje ulubione slowa dr.Seuss ,,Always be yourself because the people that mind don't matter, and the people that matter don't mind,,


      Usuń
    3. przekonałaś mnie pięknoto :)

      Usuń
  6. Jak miło jest przeczytać tak dobrze dobrane słowa.
    Buziak

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło przeczytać, że aprobujesz to, co napisałam :)

      Usuń
  7. Różne są percepcje postrzegania. Tak jak napisałaś w tekście, pisałaś niezależnie czy ktoś przeczyta lub nie. I ja mam podobnie, bo ja piszę dla siebie. Tak jak to ujął Cioran; piszę by sobie ulżyć. I dobrze mi z tym, bez względu na ilość czasowników w tekście lub utworze.
    PS. A przy okazji tego wszystkiego zawsze znajdzie się grupa zainteresowanych, która czasem rzuci okiem. Tak jak na przykład Ty - Margo :) I to jest piękne. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń