Spotykam Holdena. Przychodzi do mnie raz po raz. Pod różnymi postaciami, zwierzętami i marudzi. To każe stać w oknie, to kłaść się pod kaloryferem. Czasem mam serdecznie dość tej gimnastyki. W końcu, kiedy budzę się i łapię na tym, że mówię przez sen, walę pięścią w poduszkę i odwracam na drugi bok, otwieram i zamykam oczy. Mam zimne pośladki i wielki paluch. Zirytowana przewracam się na drugi bok, by w końcu zasnąć. Budzę się po trzeciej drzemce i jestem połamana. Po chwili przypominam sobie skąd pochodzą zakwasy. I zastanawiam się, czy on mnie z kimś zwyczajnie nie pomylił. Dlaczego dręczona siłowymi ćwiczeniami muszę cierpieć na jawie.
A może jawa to sen? Więc szczypię się w czasie szorowania zębów, zaglądam głęboko w oczy, przyglądam dłoniom. No, co? Mam chorą głowę, od prywatnych listów, od codziennego picia kawy, która zakwasza mnie bardziej niż alkoholika wódka. Chociaż nie wiem, czy wódka zakwasza, czy tylko niszczy wątrobę. Nie chce mi się tego sprawdzać. Nie dzisiaj. Jestem zwykłą babką mówiącą do siebie. Reprezentantką niczego. Nie przedstawiam ani ciekawych poglądów, ani pięknej budowy ciała. Jestem z tych matowych. Wywołująca czasem konflikty z powodu eklektyzmu i drętwych witraży. Dzisiaj jest stanowczo za zimno i nie wybiorę się na dach, żeby odreagować, posłuchać Cecylii Bartoli z dala od bulgoczących rur, spuszczanej wody i wirujących pralek. Dlatego oglądam wpadki różnych ludzi na Youtubie, słucham Trójki i nie mam w głowie sportu, chociaż mrugają mi tu reklamy odżywek i trykotów.
Dzisiaj rano obejrzałam kawałek pornograficzny, ale czuję się usprawiedliwiona, podesłała mi koleżanka, więc nie wiedziałam, co tam się kryje w treści i obrazie. Chociaż w treści to tylko muzyka. Obraz pozostawiam do przetestowania. To chyba dość niezwykłe, że w końcu nie czuję w sobie rozczarowania życiem. Nawet pomyślałam, że jestem dość szczęśliwa. I nie w żadnej wiecznej rui, z powodu powracających tematów.
Nie realizuję żadnych wzniosłych idei, nie rywalizuję nawet ze sobą i nie miewam zadyszki przed snem. Więc opowiadam moją historię, czasem destrukcyjną, innym razem pozbawioną dyscypliny wewnętrznej układankę skojarzeń. Moją cywilizację, sympatyzującą z muzykami i twórcami filmów krótkometrażowych. Angażuję się w obronę zwierząt, pozwalam na zużywanie się oczu i czytam mnożące się sensacje i fantasy. W tym miejscu spoglądam w okno. Na horyzoncie samochód za samochodem, taksówka za taksówką, gonią we własnym towarzystwie, co może ich zatrzymać oprócz świateł?
Nie zatrzyma ich nic, bedą tak gnać przed siebie by znowu wrócić i jeszcze i jeszcze, tak jest w zyciu kołowrót
OdpowiedzUsuńj
W tę i z powrotem tak będą gnać...Serdecznie pozdrawiam.
UsuńTo co na teraz mogę powiedzieć: dziękuję za ten tekst. :)
OdpowiedzUsuńCzasami te działania mechaniczne pozwalają przetrwać:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Tik-tak, tik-tak, tik-tak... działam mechanicznie, a i tak niedoskonale. Niektórym nigdy nie dogodzę:(
OdpowiedzUsuńBardzo mnie ciekawi Twoja cywilizacja i Twoja dzikość.
OdpowiedzUsuńJa bardzo potrzebuję działań mechanicznych. Wiatr by mnie porwał, gdyby ich w ogóle niet.
Cecylia!!! Pomaga w nie roz-czarowaniu.
Serdeczne pozdrowienia!
Niestety samochody bywają czasem zatrzymane przez słupy... lub drzewa... lub inne samochody...
OdpowiedzUsuńCiekawa ta Twoja proza :) niełatwa, ale ciekawa :)
Dobrze iść drogą, którą samo się wybrało, Małgosiu. Wtedy jest siła i radość, aby dalej nią podążać.
OdpowiedzUsuńWłasna historia ujęta w słowa. Czytałam z chęcią.
Pozdrawiam Cię, wytrwała podróżniczko:)