Za każdym razem, kiedy siadam do komputera, nachodzi mnie pytanie: kto dziś wypali, kto z czym, i z jakim skutkiem? Czy zetknę się z optymistą, który uwierzy jeszcze w sens komunikacji, czy raczej z pesymistą, który pod warstwą elokwencji ukrywa wypalenie, znużenie, ironiczny dystans? Czy natrafię na głosy nacechowane autentyczną wartością, czy na językowe kalki, które w obiegu internetowym funkcjonują jak memy – pozbawione treści, lecz natrętnie obecne? Po pierwsze: wierzę w człowieka. Po drugie: bywa różnie.
Nieustannie walczę o słowo. O poezję. O możliwość wyrażania siebie. Nawet jeśli dla wielu współczesnych internautów "ziemia" czy "zachodzące słońce" to pojęcia pozbawione znaczenia, a ich realność zostaje zdewaluowana w zetknięciu z ekranem. W sieci krąży pogląd, że jeśli czegoś nie można znaleźć – nie istnieje. Tymczasem ewolucja wyposażyła nas w zdolność odczuwania subtelnych niuansów, których Internet nie tyle nie wzmacnia, ile zubaża. Przepaść pomiędzy tym, co zmysłowe, a tym, co cyfrowe, ujawnia się w licznych kontrastach. Czasem na granicy estetyki i etyki. Gotuję herbatę piąty raz z rzędu – rozmowa z autorem jednego z blogów pochłania mnie do tego stopnia, że nie zauważam, kiedy wraca codzienność. Na szczęście nasze spojrzenia się nie krzyżują. Nikt się nie czerwieni, choć piszemy o rzeczach z pogranicza bólu i wstydu, z przyspieszonym oddechem.
Wszystko zaczęło się od literackiego forum, które moderowałam. Ten epizod, dziś wydaje się błahy, był jednak początkiem – doświadczeniem inicjacyjnym. Pojawiły się teksty, rozmowy, konflikty. Nie znałam się na krytyce literackiej. Zamiast oceniać, zachwycałam się – kwiatami, drzewami, ptakami, psami i kotami, miłością platoniczną i nieprzyzwoitą. Z czasem nauczyłam się odróżniać banał od jego oryginalnego przetworzenia. Ale jak wytłumaczyć pani w średnim wieku, że jej wiersze brzmią jak niestrojone skrzypce? W Internecie szybko padają sądy: określano moją płeć, szydzono, obrażano. Wpadałam w histerię, ale nie rezygnowałam. Przypominałam sobie, że jestem moderatorką, władzą absolutną. Rozkładałam na części skrypty, analizowałam regulaminy, dumałam nad pojęciem "dojrzałej wiśni". Dla jednych byłam zrozumiała, dla innych – obca.
Każde forum przypominało getto – zbiór zamknięty i hałaśliwy. Ilość idei równała się liczbie użytkowników. Poeci, ignoranci, trolle, pseudointelektualiści – nikt nie był wykluczony, dopóki nie przekroczył granic absurdu. Awanturnicy dostawali bana – czasową blokadę konta. Internetowi sceptycy powtarzali, że obecność w sieci to strata czasu. Że tematów jest zbyt mało, że poziom niski, że prawdziwe rozmowy odbywają się w bibliotekach. Nie zgadzałam się. Wierzyłam, że nawet w przestrzeni cyfrowej można budować relacje – nie przez oczy, ale przez język.
Pisanie stawało się dla mnie formą obecności – wyznaniem, aktem ufności, niekiedy formą modlitwy. Słowa te same, a jednak nieskończone w możliwościach. W sieci ujawnia się intymność, której nie sposób zarejestrować w codziennym dialogu. Z czasem uczyłam się tych słów – ich masy, koloru, potencjału. Ludzie na emigracji – niby odlegli, a jednak bliżsi niż sąsiedzi. Ich historie – od głębokiej tęsknoty po gest obierania marchewki do zupy – stawały się moimi. Tworzyłam archiwum emocji, które w innej rzeczywistości zostałyby przemilczane. Mój związek – prowadzony na odległość – był laboratorium doświadczeń. Wieczorami, gdy inne kobiety spacerowały z partnerami, ja pisałam. Nie wiedząc, czy ktoś to przeczyta. Czułam się jednocześnie obecna i oddzielona, ciałem i cieniem, głosem i jego echem.
Czy wiedziałam, co robię? Niekoniecznie. Przeceniłam czytelnika. Zostałam odrzucona, niezrozumiana. Internet jest pełen przeciętności i nieprzeciętności. Gdzie kończy się sacrum, a zaczyna profanum? Sięgnęłam po teksty, które mnie przerosły – po Diane Wakoski, jej pięć snów Jennifer, po kulturę Wschodu i antyczne kamienie. We fragmencie "Testament Jennifer" odnalazłam przejmujący portret lęku – lęku totalnego, egzystencjalnego, z którym dialoguję do dziś.
(…)TESTAMENT JENNIFER
Nie było na świecie niczego czego bym się nie bała.
Wszystko co żywe
pożerało mnie.
Cienie rzeczywistych przedmiotów są niszczące
jak same przedmioty.
Nienawidzę ich.
Zarówno samych przedmiotów jak i udawanych przez cieni.
Pragnęłam tylko jednej rzeczy:
pięknego konia
i nie mogłam go mieć.
W kartach jest odpowiedź na wszystko,
ale odpowiedź znajdziesz wszędzie, gdzie zasięgniesz rady.
Odpowiedz zawarta jest w pytaniu.
Nikt naprawdę nie chce odpowiedzi.
Jedyne o co chciałabym zapytać: czy jest na świecie ktoś taki,
kto boi sie mniej ode mnie.
Jeśli jest,
dlaczego ja bałam się tak bardzo?
(Przeł. Julia Hartwig)
Czy jest ktoś, kto boi się mniej ode mnie? Poezja przyszła do mnie nie jako objawienie, ale jako proces – cichy, powolny, czasem bolesny. Szukałam odpowiedzi, jak wiele osób piszących w sieci: pytających o sens, formę, odbiór. Każdy, kogo spotykałam, miał swoje dobre rady. Ich pewność siebie fascynowała mnie i jednocześnie odstręczała. Czułam, że się różnimy, choć długo nie umiałam nazwać tej różnicy. Być może chodziło o język. Nie styl, nie zasób słów, ale o ten tajemniczy idiom intymności, który nie pozwala się ustandaryzować. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że poezja to język niepodzielny – nie do końca dający się przyswoić, nie do końca do wyuczenia.
Warsztaty, dekalogi pisania, konkursowe regulaminy – wszystko to miało formować i kształcić. A jednak z czasem okazywało się, że najbardziej wyrazisty jest ten głos, który wymyka się regułom. Wiersze konkursowe, choć często poprawne formalnie, wydawały się puste. Czułam, że ich autorzy nie słuchają języka, tylko go używają. Krytycy, jurorzy, prowadzący warsztaty – wielu z nich zdawało się nie mieć słuchu do tego, co naprawdę poetyckie. Albo inaczej: ich słuch był słuchem instytucji, nie samotności.
Ostatecznie zrezygnowałam z moderowania serwisu literackiego. Przyszedł moment, gdy słowa zaczęły mnie kaleczyć. Wymienność poglądów, teoretyczna pluralność, kryły w sobie brutalność – opinii rzucanych bez cienia wrażliwości, zdania wydawanego jak wyrok. Mimo pozornej otwartości, w sieci ludzie ranią bez wysiłku, jakby język przestał być narzędziem komunikacji, a stał się bronią. Dziś rozumiem, że Internet tworzy teatr ról, przegląd iluzji. Wylewamy siebie na ekran, by potwierdzić własną ważność, siłę, prawo do istnienia. Deklarujemy uczucia, miłość, przynależność – w nadmiarze, który sam siebie neutralizuje.
Zastanawiam się, czy ta forma wylewności nie wyczerpuje nas bardziej niż tradycyjne pisanie listów. Tam była selekcja, skupienie, rytuał. Był klej znaczka i posmak czekania. Była droga na pocztę i droga listu, która uczyła cierpliwości. Dziś wystukuję ciało wiadomości na klawiaturze, próbując przesłać zapach – tak, jakbym mogła dołączyć do e-maila czarną orchideę i jej lotną, nieuchwytną woń. Twórczość, wbrew ograniczeniom medium, próbuje pozostać bezgraniczna.
Zaczęłam pisać blog – z potrzeby mówienia i z potrzeby bycia czytaną. Początki były trudne, wymagały troski, regularności, obecności. W końcu pojawili się czytelnicy. Przychodzili z różnych miejsc, środowisk i języków. Gospodynie domowe, wykładowcy akademiccy, urzędniczki, fotografowie, recenzenci, studenci, moja córka. Nawet mama, choć długo się nie ujawniała. Zaczęłam prowadzić osobliwą wiwisekcję samej siebie – analizę nie tyle tożsamości, co mechanizmów jej ujawniania i ukrywania. Kim jestem w tej przestrzeni? Co ukrywam, a co odsłaniam z konieczności? Czego się boję, a co staje się moją siłą?
Z perspektywy czasu wiem, że jestem relacją między tym, co ludzkie, a tym, co niewypowiedziane – może boskie, może tylko nieuchwytne. Wędruję codziennie po ulubionych stronach. Czytam o kobietach, o marginalizowanych tożsamościach, o polityce języka. Internet stał się moim medium rzeczywistości, bo nie mam telewizji, a czas przepływa przeze mnie inaczej. Utrwalam codzienność, przetwarzam ją w słowa – często pozornie nieistotne, ale osadzone w doświadczeniu. Nawet jeśli dzień „zjesiennieje”, nie szkodzi. Niczego nie muszę nadrabiać. Świat nie wymaga ode mnie biegu. Sieć działa jak medium magiczne – tylko wtedy, gdy nie zadaję zbyt wielu pytań. Oddaję poetom swój czas, swoją uwagę, swoją wrażliwość.
Dziś poetą może być każdy, kto potrafi złożyć rym. Albo ktoś, kto korzysta z wyszukiwarki, by zbudować metaforę. Poetą bywa ten, kto tak o sobie mówi – i nikt nie ma prawa mu tego odmówić. A jednak rzeczywistość dokonuje weryfikacji. Niektórych doświadczenie przemienia, innych utwierdza w ułudzie. Megalomania to cień poezji – idzie za poetą krok w krok, nawet jeśli deklaruje on pokorę. Ale przecież poeta pokorny nie jest. Talent, który dostaje, nie pozwala mu milczeć. Poezja wypływa z trzewi, nie z założeń programowych. Nie jest strategią, lecz warunkiem przetrwania.
Są tacy, którzy nazywają piszących w Internecie frustratami. Konkursowi poeci, zamknięci w elitarnych kręgach, często hołdują sobie nawzajem, deprecjonując dorobek innych. Dla nich liczy się prestiż, nie treść. A przecież poezja nie zna granic ani form użytkowych. Może być listem, snem, dialogiem, zapisem snu czy milczenia. Tak, może być też blogiem. Dziś nie mamy głodu poezji – mamy jej nadprodukcję. Pisanie stało się łatwe, dostępne, tanie. A jednak – wciąż są tacy, którzy piszą z potrzeby ocalałego głosu. Dla których każde słowo to próba ocalenia siebie przed zapomnieniem.
Cytat Romana Śliwonika długo mieszkał w mojej głowie: Poeta jest sam. I może wierzyć tylko w siebie. I prawdopodobnie tylko wtedy staje się naprawdę poetą. To samotność jako źródło tożsamości. Poezja jako sposób nieumierania – ocalania swojego śladu w świecie, który wszystko wypłukuje z pamięci.
A więc – kim jest poeta? Czy poeta musi być zniszczony, niezrozumiany, pijący, zmagający się z własnym ciałem i egzystencją? Czy zawsze musi być w konflikcie z normą, z rodziną, z rynkiem? Może tak. Ale może też poeta to ktoś, kto milczy, bo nie znajduje formy, a jednak w tym milczeniu tkwi najwięcej treści. Poeta jako figura niepewności. Ktoś, kto nie umie mówić, a i tak mówi. Ktoś, kto „nie jest poetą”, choć wszystko, co robi, wynika z wewnętrznego przymusu poetyckiego.
Dziś widzę, że tożsamość poetycka nie jest stanem, ale procesem. Jest napięciem między językiem a brakiem języka. Między formą a chaosem. Między tym, co można wypowiedzieć, a tym, co zostaje w ukryciu. W świecie, gdzie forma została już rozpoznana i zwerbalizowana, poeta nie przestaje być potrzebny. Bo to nie forma, ale tonacja głosu, jego osobność, sprawia, że słowo staje się prawdziwe. W tym sensie – wszystko już zostało powiedziane. Ale nie wszystko zostało wyszeptane.
a ja gupia, zastanawiałam sie dlaczego czytam notkę i mam deja vu??? no pomyśl..
OdpowiedzUsuńBo już ją czytałaś :P Buziaki :)
OdpowiedzUsuńCzytając ten wpis osiągnąłem wyżyny, choć prywatnie czuję się jak gówno porzucone odłogiem na rozstaju dróg - nie poddaję się i z tego wszystkiego wierzę tylko w poezję. Pozdrawiam ciepło i z szacunkiem!
OdpowiedzUsuńNa temat portali mam zupełnie identyczne zdanie...
OdpowiedzUsuńMargo- ja w sprawie technicznej: zmieniłam adres bloga i na razie nie działa przekierowywanie,więc proszę popraw u siebie mój adres na: http://www.antropologiapowszednia.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńz góry dziękuję :)
pozdrawiam cieplutko- bo tu u nas już u nas wiosna na całego!
Kopaczu, wzajemny szacuneczek i nie myśl sobie, dużo się nauczyłam od Ciebie :)
OdpowiedzUsuńBeatko - te doświadczenia :) ale bez nich jak smutno :)
OdpowiedzUsuńByazi - mówisz i masz, zrobione :) a widzę jaka wiosna, widzę, jestem na wyspie :)
OdpowiedzUsuńJa tam wolę tekst drukiem! ;) No, a że mam drukiem, to czytałam i mój Z. też czytał.
OdpowiedzUsuńTeż wolę drukiem, jednak lepiej się czyta :)
OdpowiedzUsuńTeż się zastanawiam jakie obrazy tworzą się w głowach osobom czytającym czyjeś teksty, moje wynurzenia, Twoją poezję.
OdpowiedzUsuńI zastanawiam się, czy aby nie robię czegoś złego? Nieodwracalnie nie kaleczę czyjejś osobowości /w tym swojej/?
Ludzie są tacy wpływowi.
Rozłożyłaś sieć na łopatki, przełożyłaś na nasze, wytknęłaś wszystkie pułapki. Niech teraz ludzie świadomie błądzą. ;-)
Kłaniam się Pięknemu Twemu Umysłowi.
:*
OdpowiedzUsuńKOchana, czytanie Ciebie to jak rozsmakowywanie się w pysznym deserze! W związku z tym nie będę ukrywać, że dziś nie jest mój moment na deser, a czytanie aby przelecieć, jest poniżej moich wymagań.
OdpowiedzUsuńWrócę tu po betonie, z którym jutro będę miała przyjemność :))!
wielki szacunek do czytelnika masz w sobie Margo..Pozdrawiam. A.
OdpowiedzUsuńa ja właśnie rozsmakowałam się pysznym deserem :* :)
OdpowiedzUsuńtak samo jak el - choć znalazłam kilka nowych rzeczy, które musiałam przepuścić poprzednim razem...
OdpowiedzUsuńa z drugiej strony wciąż wierci mi się myśl... co tak ciemno?
Love.eee - wzajemności pięknoto :)
OdpowiedzUsuńIw - wracaj kiedy tylko masz ochotę i czas, a może odwrotnie :)
OdpowiedzUsuńPchełko - bez czytelnika, to tylko pisanie do szuflady :) Buziaki słodkie
OdpowiedzUsuńEuforko - od razu pomyślałam o nalewce od Ciebie, mniam :)
OdpowiedzUsuńEulalio - bo to noc z dniem się miesza :)
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie :)
OdpowiedzUsuńMargo miło ;) jeszcze trochę a winko z róży będzie można smakować, piszesz się? :)
OdpowiedzUsuńPiszę, tylko jak się odwdzięczę, jeszcze nie wymyśliłam jak za nalewkę, chodzę i szukam zaskoku :P
OdpowiedzUsuńBardzo mądra notka koleżanko...Kiedy ja siadam i zanurzam się w sieć ludzi nie szukam. Złudne to. Patrzę sobie naliterki i nigdy nie wyrabiam zdania. Nie mogę.
OdpowiedzUsuńTo tylko sieć.
Super.Dzięki.
OdpowiedzUsuńTamirian - doświadczenia :)
OdpowiedzUsuńDanger_mouse - a proszę :) i dziękuję za poczytanie.
OdpowiedzUsuńDopiero teraz przeczytałem. Opóźnionym w rozwoju... Ale teraz jestem ciut mądrzejszy. Ciut, ale to i tak dużo. Dzięki za wykład. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBarnabo - lepiej późno niż wcale :)
OdpowiedzUsuńRuszyć z miejsca to być ponad to wszystko o czym piszesz.
OdpowiedzUsuń"Jedni wolą bezpieczne, okazjonalne wiersze, od święta narodzin, po tragedie narodowe i od olimpiady zimowej po kabaret w piłkę nożną. A inni bawią się w podglądactwo, czy ich wariactwa odzwierciedlają się w życiu innych. Forma jest ważna, bo ile można, lasy w pasy, domy w krowy, pipki w rybki, czy chlastu, chlastu."
Co mnie obchodzą inni? Oni i tak Cię skrytykują. Im będziesz większa, tym bardziej będą Cię nienawidzić. O tym już chyba było. Tak jak u Twojej babci nie wiadomo skąd ta nienawiść u sąsiadów.
Myślę, że nie można oglądać się na zgraję wrogów i zgraje pochlebców, trzeba mieć radość z własnej pracy dla siebie, a wnukowie na pewno zrozumieją o co Babce chodziło.
Pozdrawiam serdecznie