poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Wypadkowa



Wypadkowa wszystkich twarzy, które próbowały się zestarzeć,
zanim jeszcze zrozumiały, jak odrasta mech na wewnętrznej stronie języka,
gdzieś między deseniem parkietu a zapomnianym imieniem przodka,
który mówił o ogniu zbyt rzadko, by go zapamiętano.

Jest coś odręcznego w tym, jak przyroda się o nas upomina,
jakbyśmy byli rozłożonym listem w języku, którego nikt już nie uczy,
a dzieci bawiły się tylko w cyfrowe odwroty,
patrzysz: znowu wszystko zostało po kimś innym,
coś, co trzeba posprzątać, nazwać, zatrzeć ślad.

W tym świecie nikt nie myje rąk po dotknięciu cienia,
ale każdy zna dokładną temperaturę przemilczeń.
Nie jesteśmy stąd, a jednak sadzimy pory w ziemi,
kopiemy rów, który zarasta sarkazmem jak pokrzywą,
bo nawet ziemia musi się bronić, kiedy dzieci uczą się alfabetu z billboardów.

Czy to możliwe, że pamięć jest formą pasożyta,
a rzeczy, których nie powiedzieliśmy, mają własny układ odpornościowy?
Czasem zagnieżdżają się w kręgosłupie i udają ból fizyczny,
czasem przychodzą pod postacią rozmowy o tapecie,
której nie można zedrzeć bez wspomnień.

Nie piszę o tobie, nie piszę o sobie, piszę
o fali, która nie wie, że ma brzeg,
o zwierzęciu, które zakłada na siebie skórę swojej ofiary
i uczy się alfabetu od nowa, tylko po to, by móc powiedzieć:
to jest mój dom, ale nie moja wina.

Wypadkowa wszystkiego to kurz,
osiada najpierw na liściach, potem na dłoniach
a dopiero na końcu, na myślach.

Uczyłam wnuczkę odróżniać sosnę od świerku
powiedziała: to jak między tobą a mną,
obie zielone, ale jedna bardziej kłuje.


Czasami światło się rozlewa tak,
jakby w każdej kropli była czyjaś decyzja,
czy iść, zostać, udawać, że deszcz
to tylko sposób nieba na rozciąganie mięśni?

A przecież wszystko to
(złożone równania samotnych głów,
przeciągów w mieszkaniach,
przeceny na jogurty z chia)
prowadzi do zdania, które ktoś wypowie
żując winogrona i nie patrząc w oczy:
niczego się nie nauczyliśmy,
ale ładnie to wyglądało z daleka.


Nigdy nie potrafiłam rozpoznać,
kiedy przyroda się zaczyna,
a kiedy kończy rozmowę.
Czy wtedy, gdy mchy wypierają asfalt
czy dopiero, gdy nie mamy już do czego wracać.

Wszystko co mamy, to smuga:
pamięć po kimś, kto nie wypowiedział zdania do końca.
Gniew w śniegu, który topnieje szybciej, niż zapowiadano.
Dziecko, które pyta: a czy biedronka się boi?

I ja,
siedząca pod drzewem
z okruchem chleba na kolanie,
zbyt pełna, żeby pisać
zbyt pusta, żeby nie.



2 komentarze:

  1. Ze słów zapisanych kursywą, mógłby powstać dekalog drogi. I nie, nie na śniegu, nie alfabetem słów spisany, a w pamięci wszystkich, którzy są blisko. Nie tej, w której zadomowił się pasożyt i nie chce wyschnąć. Nie w tej, gdzie układ odpornościowy, każdego wieczoru wywołuje gorączkę, którą zbić może tylko sen, żadne inne środki.
    Jak zasnąć bez mchu, który pamięta wszystko, a mimo to pozwoli odejść bez kurzu.
    Dziękuję Małgoś.

    OdpowiedzUsuń
  2. widzę, że nie tylko mnie zachwyca kursywa.
    zdradzisz, która bardziej kłuje?

    OdpowiedzUsuń