niedziela, 8 czerwca 2025

O przejściach

 




Ta myśl pojawiła się w odpowiedzi na poruszający komentarz Anny Szymborskiej pod moim zachwytem nad jej twórczością. Rozmowa, która nieoczekiwanie otworzyła przestrzeń do refleksji o tym, jak z biegiem czasu twórcze rozproszenie może ustępować potrzebie skupienia. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, że choć eksplorowanie różnych dróg jest potrzebne i naturalne, to z wiekiem, przy ograniczonym czasie i większej liczbie zobowiązań, coraz bardziej świadomie wybieramy, z czego rezygnujemy i właśnie to nadaje naszym wyborom ciężar i kierunek.

To rozróżnienie długo było dla mnie nieuchwytne, aż z czasem zobaczyłam, że poszukiwanie różnorodności to jedno, a życie w nieustannej fragmentaryczności to drugie. Eksperymentowanie i skakanie między formami może być twórczo ożywcze, ale jeśli nie towarzyszy mu jakaś wewnętrzna oś, coś jak cień decyzji, zaczynasz zauważać bezkształt. Może właśnie to dojrzewa w nas z czasem: potrzeba decyzji nie jako ograniczenia, ale jako gestu zaufania do samej siebie, że można wybrać, zawęzić, wytrwać, i to bez poczucia straty. Wydaje mi się, że na początku twórczość bywa ruchem we wszystkich kierunkach naraz, jest eksploracją, rodzajem testowania świata i siebie w nim. To, co nazywamy poszukiwaniem, to często po prostu naturalna niecierpliwość: sprawdzanie formy, języka, tematu, pozycji. Ale z czasem, i to jest ten ważny moment rozróżnienia, zaczynamy rezygnować nie dlatego, że coś się nie udało, tylko dlatego, że pewne drogi przestają nas interesować. To już nie jest szukanie w sensie błądzenia, tylko wąski, ale głęboki tor. Pojawia się świadoma selekcja, co chcę rozwijać, co chcę zostawić. Można by to nazwać przejściem od rozproszonego fermentu do skoncentrowanego tonu. I to nie znaczy, że twórczość traci na intensywności, wręcz przeciwnie. Staje się bardziej własna. Taka droga jest widoczna np. u Louise Bourgeois, która dopiero po sześćdziesiątce zaczęła naprawdę wybrzmiewać swoim językiem, albo u Leśmiana, który od „Klechd sezamowych” przeszedł do zupełnie osobnej metafizyki codzienności. To też różnica między byciem w procesie jako ruchu wewnętrznego a byciem w procesie jako rozbieganiu. Więc tak, rozróżniłabym tu: poszukiwanie jako wielokierunkowy rozruch i pogłębianie jako wybór jednej drogi z pełną świadomością, że coś zostaje za nami. I może ten twórczy spokój, o którym napisała Anna, właśnie bierze się z tego.

od fermentu do tonu

W twórczości jak i w życiu, przychodzi taki moment, kiedy zamiast szukać, zaczynamy wybierać. Młodość (rozumiana niekoniecznie jako wiek, lecz jako faza procesu) to czas rozruchu, ruchu we wszystkich kierunkach, podszytego chęcią sprawdzenia każdej możliwej ścieżki. Twórca testuje formy, style, głosy. To, co robimy, przypomina ferment: żywy, buzujący, zmienny. Czasem coś wykipi, czasem nie dojdzie do końca, ale zawsze coś się dzieje. Ten etap bywa cenny i potrzebny, by zbudować język, trzeba się nim najpierw bawić. Z czasem jednak zaczynamy rezygnować. Ale to nie rezygnacja wynikająca z wypalenia, tylko z rozeznania. Wiemy już, co nas niesie, co wraca w nas jak echo, co chcemy pogłębiać, a co było tylko chwilowym olśnieniem. Przestajemy mówić może to i zaczynamy mówić właśnie to. Ten moment zmiany nie zawsze jest spektakularny, częściej przychodzi po cichu, w gestach selekcji: nie podejmuję się już wszystkiego, nie piszę wszystkiego, nie odpowiadam na każdy temat. Ale to właśnie wtedy twórczość staje się bardziej własna.

Dojrzałość twórcza nie polega na spokoju w sensie statycznym, tylko na spokoju w decyzjach. U Bourgeois ta wspomniana przemiana następuje późno, ale stanowczo: zostawia za sobą wcześniejsze wpływy i tworzy instalacje, które są jak ekspresja ciała pamiętającego każde napięcie. U Celana, świadome zejście z drogi poetyki elegijnej w stronę języka rozbitego, który nie stara się nikogo przekonać, tylko przetrwać. To nie są zwroty przypadkowe, to decyzje.

I to może jest właśnie ta różnica, o której warto mówić: ferment to twórczy chaos otwarty na wszystko, ton, to wewnętrzna zgoda na bycie sobą w wybranym zakresie, z całym jego ciężarem i potencjałem.


Ferment — charakterystyczny dla początku drogi twórczej. Wiele prób, języków, form. Chęć eksplorowania, a czasem ucieczki przed zdefiniowaniem. Przykłady: wczesny Miłosz, pierwsze kolaże Bourgeois.

Ton — pojawia się z czasem. To nie styl, ale świadomość tego, co już jest moje i czym chcę mówić. Decyzja o rezygnacji z tego, co zbędne. Przykłady: późny Herbert ( „Epilogi burzy”), Anne Carson w „Nox”, Olga Tokarczuk od „Prawieku” w stronę „Ksiąg Jakubowych”.

To nie ścisła linia, bardziej oscylacja, ale moment, kiedy ferment przechodzi w ton, to często właśnie chwila, gdy twórczość zaczyna oddychać pełniej.




13 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawe Małgoś to, o czym piszesz. Wnioskuję, że mi towarzyszy wciąż Ferment. Ale ja lubię wszechstronność i jest ona ze mną, niemal całe życie. Ciągłe poszukiwania są moim celem, nie Ton - który wyznacza pewnego rodzaju przysiadłość. Chociaż ludzie często mi mówią, że mój styl jest rozpoznawalny. Ja się z tym nie zgadzam, bo wydaje mi się, że za "rozpoznawalność" mają kolory. Nigdy nie chcę dojść do pozycji Ton, bo co dalej z życiem robić, jeśli uznam, że to już wszystko? Że to jest moje i najmojsze. Ton zgniótł mnie, wszystko po jakimś czasie, gdy malowałam miasta, wydawało mi się tym samym. Doszłam do ściany. Teraz jestem szczęśliwa, kiedy mogę się wyrazić drogą, jaka wyda mi się w danym momencie najbliższa konstrukcjom myślowym. Rozbisurmaniłam się w świecie, który pozwala mi na swobodność. Dziękuję za piękny tekst, który skłonił mnie do przemyśleń <3
    Ambre Ciel - eau miroir https://youtu.be/LOqNID50AUw?si=37NcTmDyxIod_f67

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. BP, dziękuję Ci bardzo za ten komentarz. W zasadzie czytam go jak manifest i siostrzaną pieśń do tego, co czuję (choć czasem z innej strony). Zgadzam się, że Ferment nie musi być tylko etapem przejściowym, może być właśnie formą istnienia. Taką, która nie dąży do „utwardzenia” siebie w jakiejś wersji rozpoznawalności. I choć nie jestem pewna, czy Ton sam w sobie musi być przysiadły, to rozumiem, że może działać właśnie tak, jako punkt zastygania, coś, co każe powtarzać siebie, żeby utrzymać własną legendę. Twój bunt wobec tego „najmojszego” brzmi bardzo wolnościowo i blisko mi do tej rozbisurmanionej wersji siebie, która nie potrzebuje potwierdzeń z zewnątrz, tylko wciąż pyta: a co jeśli inaczej? I jeszcze bardzo mi bliski ten niepokój, że „wszystko staje się tym samym”, może dlatego czasem trzeba zepsuć własny styl, zbezcześcić go trochę, rozpuścić go w czymś obcym, nie swoim.

      Z wielką czułością przyjmuję Twoją „eau miroir”, dziękuję za dźwiękowy dopisek do naszej rozmowy.

      Usuń
    2. Twoje słowa przyniosły zapach świeżej świerczyny. Dziękuję.

      Usuń
  2. No naprawdę ciekawe rozważania i chociaż mam dopiero dwadzieścia lat i niewiele rozumiem, to musiałem chwilę przysiąść i się pochylić, serio-serio.

    SoE, ale te miasta gładkie są, jeżeli chodzi Tobie o te miasta, które ja widziałem. Oczywiście ich nie rozumiem, ale mi się podobają, serio-serio, po raz drugi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoja uważność, to, że się pochyliłeś, to już cały świat, którego wielu ludzi nawet nie próbuje dotknąć. I może właśnie o to chodzi w tym Fermentowaniu: nie o to, by wszystko pojąć i nazwać, ale żeby zatrzymać się i pozwolić sobie na chwilę wpatrzenia. Ene lub due, w sumie, to nie wiem, jak wolisz :P dziękuję Ci ogromnie za ten głos – serio-serio.

      Usuń
    2. ene, nic, nic. Po prostu sprawiało mi przyjemność budowanie tych miast. To pewnie jakaś podstępna alegoria czegoś, co sobie dziś przywłaszczyli psycholodzy, ale przestałam sobie w trakcie tłumaczyć, dlaczego to robię i co mi to zastępuje. To były bardzo terapeutyczne działania. Budując miasta, budowałam siebie i uczyłam się widzieć z różnej perspektywy. Dziękuję.

      Usuń
  3. trudne tematy.
    kiedy się wie, czego się chce, wtedy się do tego dąży.
    gorzej, kiedy się wie tylko, czego się nie chce, bo wtedy się unika.
    problemy wyboru/rezygnacji/akceptacji ograniczeń, czy możliwości, to kosmos i jak się człowiek zakręci, to życie minie, zanim się zorientuje, że poświęciło się czas nadaremnie. wyrastanie z fermentu i dojście do tonu może być drogą nie do przejścia. zbyt trudną dla roztrzepanych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oko
      Kto powiedział, że z fermentu trzeba wyrastać? Ludzie w swojej naturze, mają coś takiego, co każe im jakiś aspekt okiełznać. Świadomość kontroli nad czymkolwiek, daje im poczucie tego, że mają kontrolę nad swoim życiem. To bardzo szeroki temat do rozważań. Z milionami przykładów. Myślę, że osobom twórczym, nie jest potrzebna kontrola nad tworzeniem. Kontrolowanie tego (czyli filtrowanie pod kątem: czy się będzie podobać, czy zostanie zrozumiane, czy wreszcie tego, że odbiorca bez problemu rozpozna, że to właśnie dzieło tego twórcy, czy nie obrażam nikogo swoją twórczością, czy inne rzeczy, które często zdarzają się twórcom) jest niewłaściwe. Uśmiecham się na określenie "zbyt trudne dla roztrzepanych" i z doświadczenia powiem tak: dopóki nie miałam poczucia bezpieczeństwa, stabilizacji w życiu, nie mogąc dojść do takiego momentu w którym odnajduję przestrzeń w sobie do tego, by spokojnie żyć, tworzyć - próbowałam kontrolować to co tworzę, bo dawało mi tę namiastkę kontroli nad moim życiem. Mały przykład: osoby obsesyjnie dbające o porządek, swój wygląd, czy wygląd trawnika przed domem... to nie są osoby, które ogarniają swoje życie. To zamiennik, namiastka, która im daje te złudzenie. Zawsze tak samo przycięta trawa (chociaż ja jestem przeciwna temu zamordyzmowi), nigdy pozostawione w zlewie naczynia itp. Chcę być roztrzepana :)

      Usuń
    2. i ja mam kilka słów do Oko, Dziękuję Ci, za ten głos, ale pozwolę sobie się trochę pospierzać.

      Piszesz, że „kiedy się wie, czego się chce, wtedy się do tego dąży”, i że to lepsze niż wiedzieć tylko, czego się nie chce. A ja myślę, że bardzo często właśnie ten negatyw poznawczy, to „nie” wobec czegoś, wobec schematów, wobec oczekiwań, wobec przemocy narracji, jest początkiem twórczego ruchu. Nie zgadzam się, że to unikanie. To często bardziej ryzykowne niż jasny cel. Bo nie ma wtedy mapy, ale jest intuicja, drżenie, próbka języka, który się dopiero rodzi. Piszesz o „roztrzepanych” jakby to było coś dyskwalifikującego, a przecież roztrzepanie może być metodą, niekonsekwencją jako ścieżką poszukiwań. Czasem droga do „tonu” nie prowadzi przez konsekwencję, ale przez rozszczelnienie. Mam wrażenie, że myślimy o tworzeniu zupełnie inaczej. I to jest w porządku. Ale ja nie wierzę w cel jako prostą ścieżkę. Częściej, jako migotliwą smugę, którą się widzi tylko kątem oka.

      Usuń
    3. wiedziałem, że temat trudny.
      pisząc o dążeniach, miałem na myśli świadomość celu, co ułatwia, pomaga dotrzeć tam, dokąd chcę.
      a pisząc o unikaniu myślałem o sytuacji, w której celu nie widać, a szukając go najłatwiej trafić na manowce.
      niełatwo dogadać się z samym sobą i "wyjaśnić sobie" czego się w życiu chce. a taka rozmowa na pewno nie ogranicza tworzenia.
      przystrzyżony trawnik może być grzechem, formą ucieczki od bałaganu w głowie, od tego roztrzepania, może być terapią zastępczą. każdy ma swoje drobne bziki i to absolutnie ludzkie. nie jest łatwo się przyznać do własnych słabości nawet przed sobą.
      to co nazwałem roztrzepaniem, jest bieganiem we mgle z rękami pełnymi nadziei, że coś się złapie, mniejsza o to co. a kiedy się już uda, wtedy dopiero zaczyna się myśleć, po co to w ogóle było chwytać.
      każdy ma (mam nadzieję) jakiś pomysł na życie i nikt nie wie, który jest "lepszy". życzę Wam, aby Wasz się sprawdził, sam pozostając przy własnym.

      Usuń
    4. Wydaje mi się, że różnimy się w punkcie wyjścia: Ty mówisz o potrzebie zrozumienia siebie jako warunku działania, a ja raczej wierzę, że działanie, to twórcze, ale i codzienne, samo w sobie może być sposobem na to „dogadywanie się z sobą”. Że można iść we mgle, z rękami pełnymi niepewności, a jednak coś z tego wynika. Czasem coś bardzo żywego. I wcale nie musimy się tu przekonywać nawzajem. Czasem lepiej po prostu obok siebie postawić dwa sposoby myślenia i zobaczyć, że oba są ludzkie. Może to, co nazywasz „bieganiem we mgle”, dla mnie jest po prostu ruchem, takim, który pozwala się nie zatrzymać, kiedy nie wiadomo, którędy droga. Dla niektórych z nas „roztrzepanie” to nie przypadłość, ale strategia trwania. Zawsze można chwytać nie po to, żeby złapać, ale żeby nie zdrętwieć z zimna.

      Usuń
    5. nie ma sprawy. cieszę się, że jesteśmy różni. gdyby wszyscy byli tacy sami, byłoby okropnie nudno.

      Usuń
  4. trudny tekst, trudna dyskusja.
    a niektórzy szukają siebie w sztuce całe życie i to jest ich mantra, droga. ton.

    OdpowiedzUsuń