Nie te z ogrodów, tylko z katalogów snu.
Czasem, gdy jestem bardzo cicho,
słyszę, jak drgają,
jakby chciały ostrzec mnie
przed tym, co się właśnie dzieje
gdzieś indziej, ale też we mnie.
Może to nie są kwiaty.
Może to detektory subtelnego smutku.
Czujniki momentów, w których udajemy,
że wciąż coś można.
Otwieram notatkę:
środek drogi to też kierunek, jeśli idziesz sama.
Czasami wracam do tego miejsca,
gdzie zostawiłam własny głos w plastikowym kubku.
Paddy mówił: nie zostawiaj rzeczy, które mają pamięć.
Ale ja właśnie z nich jestem.
Z taśmy nagranej niechcący,
Z wewnętrznego skowytu rzeczy
przypisanych do kobiet.
Mam ciało jak kraj,
którego nikt nie uznaje,
ale wszyscy próbują wyeksportować.
Żyję między wersami, które nie chcą się skończyć,
bo koniec to zbyt duże słowo.
Więc uczę moją wnuczkę,
że hortensje to metaforyczne zwierzęta.
Mogą żyć w szklance, we włosach,
albo w ciszy, którą przerywa trzask poczty
znowu nie dla nas.
Na końcach drucików – mówię jej –
nosi się pamięć.
A pamięć, kochanie, to nie fotografia.
To napięcie.
To ten moment, kiedy ściskasz dłoń
i nie wiesz, czy to gest miłości,
czy uścisk przed ucieczką.
Aż musiałem sprawdzić, jak dokładnie wyglądają hortensje, ale nie te z katalogu snów.
OdpowiedzUsuńTo co jest na końcach drucików? Pamięć czy hortensje? A może one złączone jakoś nieuchwytnie, jak platońskie Jedno i Diada?
No dobra, może nie rozumiem, ale proszę docenić, że przynajmniej uważnie czytałem. ;-)
Drogi Due, dziękuję, nie tylko za uważne czytanie (które naprawdę czuć w Twoim komentarzu), ale też za to pytanie, które nie musi prowadzić do jednej odpowiedzi. Na końcach drucików rzeczywiście są hortensje, ale takie, które nie muszą być kwiatami, mogą być pamięcią splecioną z formą, napięciem ukrytym w kształcie, czymś, co rejestruje delikatność chwil, które wymykają się racjonalnemu pojmowaniu. Trochę jakby estetyka próbowała dogonić emocję, a emocja ukryć się w obrazie. Może więc nie chodzi o rozumienie, tylko o chwilowe zatrzymanie się w tym „nieuchwytnym złączeniu”, które tak cudownie nazwałeś platońskim. :-)
Usuńkiedy przeczytałem, że nie zostawia się rzeczy, które mają pamięć, to przypominam sobie, jak mówiłem, że nie zostawia się nic, co ma imię.
OdpowiedzUsuńOko, to bardzo poruszające echo, jakby Twoje zdanie było dalszym ciągiem mojej frazy, może nawet jej delikatnym korektorem. Rzeczy z pamięcią i rzeczy z imieniem to przecież prawie to samo i jednocześnie zupełnie czym innym. Pamięć potrafi być bezimienna, rozmyta jak cień pod stołem, a imię czasem jest nadane czemuś, co jeszcze nie zdążyło się zapisać. Może to, co nosimy, czego nie zostawiamy,, to nie konkretne przedmioty, ale ich potencjalność: do bycia wspomnieniem, historią, stratą. Dziękuję, że to przypomniałeś.
UsuńA pamięć, kochanie, to nie fotografia.
OdpowiedzUsuńTo napięcie.
To ten moment, kiedy ściskasz dłoń
i nie wiesz, czy to gest miłości,
czy uścisk przed ucieczką.
Ale to pięknie powiedziane.
I że akurat moje ulubione hortensje są dla Ciebie tymi drucikami czucia, wspaniale że są.
IWnowa, bardzo Ci dziękuję. Cieszę się, że to właśnie hortensje — Twoje ulubione — wpisały się w ten wiersz jako czujniki, jako coś żywego i drżącego na granicy tego, co możliwe do wyrażenia. Druciki czucia, jak je nazwałaś, są czasem kruche, czasem napięte jak struna i właśnie to napięcie jest dla mnie pamięcią. Nie archiwum, katalog, czy drżenie, ale hortensja poruszona oddechem. Uściski.
Usuń