sobota, 28 czerwca 2025

Nieczytelnie obecna, czyli bajka o zgaszonej latarni

 



Być może to przez ten wiatr. Albo przez to, że Sophia zapytała mnie ostatnio, czy narcyz może się zakochać w innym narcyzie. Odpowiedziałam: Może, ale nie będą się widzieć. I potem długo milczałyśmy, ona, ja i cały świat udający, że coś czuje. Bo narcyzm nie jest przecież miłością własną. To lustro, które zamarzło. Zbyt czyste, zbyt samotne. Nikt nie chce być odbiciem. W tym zamarznięciu jest coś znajomego. Zamarza komunikacja, na Messengerze, w mailach, w oczach. Odpowiedzi stają się coraz krótsze, aż w końcu stają się niczym. Nic jest nowym ok. Przeczytałam, lajknęłam, żyję. Żyjemy jakoś, po trochu, z doskoku, przescrollowani. Tymczasem dzieci jeszcze się nie klikają. Tworzą własne języki, bo widzą więcej. Mówią mniur, kloszowiec, łapinka. Nie potrzebują definicji, wystarczy spojrzenie. Sophie nie wie, czym jest deadline, ale wie, czym jest zmartwienko. To takie coś między deszczem a kolacją, kiedy ptaki już milczą, ale jeszcze nie jest ciemno.

Niedawno oglądałyśmy nową Śnieżkę na Disney+. Wersję tak błyszczącą, że musiałam zmrużyć oczy. Ale Sophie była zachwycona, nie tyle fabułą, co szczelinami w niej. Pytała: dlaczego czarownica została królową, co czuła, zanim się popsuła? Dlaczego nikt nie widzi, że zło zaczyna się od głodu? I czy można mieć fioletowe paznokcie, gdy się kogoś ratuje? Najbardziej pokochała nocnoludki, tak je nazwamy, bo są jak krasnale, ale bardziej nocne, i jeża, który nic nie mówił, ale był. Jakby samo bycie mogło coś uzdrowić.

I znów wracamy do pytania, którego nie potrafię oduczyć się słyszeć: czym jest Zło? Sophie nie może go pojąć. Nie jako pojęcie, ale jako siłę. Bo przecież: jeśli ktoś krzywdzi, to chyba też cierpi? A jeśli cierpi, to dlaczego nie przestaje? Nie mam odpowiedzi. Mam tylko Magdę w pamięci, jej wiadomości o zapachu kawy, jej pytania o pomadki, miłość do rzeczy marginalnych: stóp nosorożca, zmiętych serwetek, żeber ciszy. Powiedziałam jej kiedyś, że dobro to cień w odpowiednią stronę. Nie zapisałam tego. Bo są zdania, które nie potrzebują notesu. Wystarczy, że zawisną między jednym kliknięciem a drugim. A potem bolą, ale jakoś dobrze. Sztuka? Dziś musi być nośna. Karmiona algorytmem. Skracana, zanim się zacznie. Ale przecież prawdziwa sztuka jest ruchem. Drgnięciem. Nie emocją, tylko tym momentem, kiedy emocja zaczyna się bać. I to jest najpiękniejsze. Nie da się tego zamknąć w post, reel, notatkę prasową. Tylko dzieci jeszcze to czują. Może dlatego Sophie najchętniej napisałaby Śnieżkę od nowa. W jej wersji królowa byłaby kiedyś dziewczynką. A las, rozumiał, co to żal.

I znów przychodzi do mnie myśl, że czas nie jest już rzeką. Jest rolką. Kołowrotkiem. Zapętleniem. A my, w środku, z selfie-pyskami i nadzieją, że ktoś nas zobaczy, choćby przez przypadek. Ludzie się lekceważą, w zbyt długim milczeniu, w sorki, byłam zalatana, w ignorowaniu obecności. W byciu online, ale nie razem. A ja? Mam kilka szali w kolorze magenty. Kilka wierszy, których nikt nie chce wydać, i dobrze. Bo one są jak dzieci: nie po to, żeby się podobały. Tylko żeby mówiły prawdę, nawet jeśli nieczytelnie. Piszę, żeby nie zgubić siebie wśród komentarzy do siebie samej. Piszę, żeby nie zapomnieć zapachu Magdy, jej hejka, które przychodziło czasem w środku smutku. Żeby nie zgubić Sophie, jej wiary, że jeż może zmienić wszystko, jeśli tylko się go dobrze zauważy.

I tak sobie myślę, może najważniejsze to nie być ważnym. Tylko obecnym. Nie musieć świecić. Wystarczy być zgaszoną  latarnią, która jednak nadal zna drogę.

Coraz częściej ta droga prowadzi przez śmierć. Nie tylko myśli, ale i wiadomości. Czasem nagłe, jak ostatnia, poranna, o Grażynie. Wiedziałam, że chorowała. Ale wiedzieć, to nie to samo, co rozumieć. Śmierć zaskakuje jak kropka, której nie zdążyło się postawić. I wtedy wszystko się we mnie zatrzymuje, wspomnienie spotkania, jej sposób patrzenia, to jak mówiła zobaczymy. Jakby zawsze coś było jeszcze możliwe. Teraz już nie jest. Chyba dlatego w rozmowach ze światem, coraz częściej, pojawia się śmierć. Nie jako krzyk, nie jako dramat. Ale jako towarzyszka. Kobieca. Cicha. Czuła. Trochę jak sztuka, która też wie, że trzeba zniknąć, żeby zostać. Jak muzyka, jej prawdziwy koniec to nie cisza, ale moment, w którym dźwięk przestaje się bać, że ktoś go nie dosłyszy.

Śmierć jest kobietą. Bo zna przędzę. Bo wie, co to znaczy czekać. Bo nie przerywa. Nie wchodzi dramatycznie, nie tłumaczy się, nie nosi flagi. Raczej przychodzi wtedy, gdy zaczynasz mówić ciszej. I to mnie dziś wzrusza najbardziej, to, że nie trzeba się jej bać. Można się z nią przywitać, jak z babcią, która zawsze miała coś słodkiego w kieszeni, nawet jeśli było to stare. Myślę więc o ludziach, których spotkałam, tych, którzy pisali, czytali, żyli jakby z boku, ale byli rdzeniem. Teraz zostają mi po nich cytaty, okruchy rozmów, grafiki, rysunki, coś niedopowiedzianego. A przecież to wystarczy, by byli nadal. W moich bajkach dla Sophie, w zapachu kawy, w grzbiecie jeża, w mgnieniu ekranu. Byli. I są. Bo może wszystko, co ważne, dzieje się po cichu. I umiera tak samo, nie nagle, tylko powoli. Jak opadający liść. Jak słowo, którego już nie używamy, ale które kiedyś nas ocaliło.

6 komentarzy:

  1. czytam i czytam a wciąż myśl trąca wspomnienie Magdy, która gdy czuła się podobnie mawiała, że czuje się bordowa, nieprzysiadalna, a o sobie myślała Magduszka, choć nigdy poza takimi stanami tak o sobie nie mawiała nawet w żartach. Dobrze, że widzisz, i że tak właśnie. może Sonia będzie odskocznią do normalności. pozwoli dostrzec to, co naprawdę ważne. czemu jest zło, to doskonałe pytanie, a za odpowiedź wypadałoby dać Nobla, albo choć pomnik postawić każdemu, kto potrafi ująć w słowa.
    współczesne bajki są okropne. kiedyś czarne było czarne, a teraz postaci są wątpliwe moralnie. nie wiadomo, czy wiedźmy są złe, a księżniczki dobre, bo ich zachowania i działania przeczą temu, co podświadomość przypisała im w głowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znam Magdy, o której piszesz, ale to bordowe „nieprzysiadalna” zostaje w głowie. Takie określenie, które od razu coś otwiera, nawet jeśli nie do końca wiadomo co. I tak, współczesne bajki mieszają role, może dlatego, że świat też się pomieszał i trudno o jasny podział. Ale może w tym też jakaś nadzieja, że uczymy się patrzeć głębiej, poza przypisane schematy.

      Dziękuję, że czytasz.

      Usuń
  2. Pięknie powiedziałaś o narcyzach, z czasem (i niepokojem) odkryłam, że jest ich więcej niż mogłoby się nam wydawać. A jednak żyje we mnie przekonanie, że wszyscy nosimy w sobie cechy samozapatrzenia, które aktywują się tu i tam. Pod koniec dnia warto jedynie rozważyć, czy dominują. Czy jest w nas jednak empatia, zauważenie, nawet to bezgłośne. Tak, jak bezgłośna bywa czasem obserwacja. Chciałabym wierzyć, że ludzie milkną jedynie z braku zajęć, ale zbyt mocno czuję - i wiem, nawet po sobie, że milczenie bywa głośniejsze od krzyku. Śledzę Twoje wpisy, jednocześnie próbując znaleźć w głowie przestrzeń na obecność. Myślę, ile trwa doba, ile w niej nas, a ile jedynie wrażeń, że w czymś uczestniczymy. Czy istnieje jedna recepta dla wszystkich, która zespoliłaby nas jak naczynia połączone. Czy może trzeba w tym celu zbudować własny kosmos. Ściskam, przeciążona bywaniem do granic możliwości. Pamiętam. A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytam Twoje słowa i mam wrażenie, że wchodzą we mnie jak echo, które długo krąży, zanim całkiem ucichnie. Ten fragment o milczeniu, że bywa głośniejsze od krzyku, zostaje ze mną, bo czuję to bardzo podobnie. I często właśnie w tym milczeniu dzieje się najwięcej, tylko trudno to uchwycić, nie da się tego opisać bez naruszenia czegoś delikatnego. Masz rację, w każdym z nas jest jakaś cząstka samozapatrzenia, pewnie nieunikniona, jak cień rzucany przez światło. Może chodzi nie o to, by ją wykluczyć, tylko żeby nie przysłaniała wszystkiego innego. Żeby była równoległa, a nie nadrzędna. I bardzo Ci dziękuję, że mimo przeciążenia, jesteś. Że znajdujesz przestrzeń, by zaglądać do moich wpisów. Że pamiętasz. To działa jak cichy gest obecności, jak właśnie ta bezgłośna obserwacja, o której piszesz. I nie mam jednej recepty, też jej szukam, i może właśnie z takich pojedynczych kosmosów czasem uda się zbudować most. Albo przynajmniej zawiesić latarnię.

      Usuń
  3. Czyli świat nam zamarza. I każdy chce być narcyzem. No przykre to bardzo że idziemy w te strone Ale na szczęście nie wszyscy. Ja niestety mam poczucie że gonię czas. Cały czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem to poczucie gonienia czasu, jakby każda chwila wymykała się z rąk, zanim zdążymy w niej być naprawdę. I rzeczywiście, coś w nas zamarza, gdy świat każe patrzeć tylko na powierzchnię. Ale może właśnie przez takie rozmowy, przez to zatrzymanie przy jednym słowie, przy obrazie narcyza, rozszczelniamy ten chłód. I wraca ciepło. Na chwilę, ale jednak.

      Usuń