O hortensjach mówi się z czułością tylko wtedy,
gdy już przekwitną. Póki są w pełni, rażą –
jakby nie znały umiaru. Jakby rosły zbyt długo
w czyjejś sprawie. Zbierają niepokój z powietrza,
liść po liściu, żebro po żebrze.
Nie pytam o twoje pęknięcia,
bo każde z nich służyło do podtrzymywania
czegoś większego niż my. Może tej przestrzeni
między miską a niebem, gdzie chowają się
plamy po gotowaniu i porzucone decyzje.
Dzieci pytają, czy niebo jest zamknięte od środka.
Odpowiadam, że tak – że tam są nasze matki,
i ktoś, kto naprawia ziemię po nocach.
Śnię, że jedna z nich była rybą, a druga latarnią morską.
Obie mówiły, abym nie wracała za wcześnie do oceanu.
Czasem uczę Sophie, jak się przesadza
rośliny w cień, jak nie mylić
koloru niebieskiego z chłodem.
Jak nie tracić głosu w zaparowanym pokoju.
Jak czytać noc po nocy, nawet gdy strony są puste,
a litery chowają się za paznokciem.
Jest we mnie wybrzuszenie, które powtarza
kształt twoich pleców, gdy spałeś przy świetle.
Może dlatego, gdy upadam, robię to na wznak.
Żeby ziemia wiedziała, że przyjmuję ją w całości.
Gdy pytają, o co chodzi z tymi kwiatami, mówię:
to nie kwiaty. To coś, co zasłania. Jak powieka
nad światłem. Jak ostatni pocałunek przed wojną,
której nikt nie ogłosił, ale wszyscy ją czują
w opuszkach palców, gdy dotykają ziemi.
w niebie trzecia zmiana? okropieństwo.
OdpowiedzUsuńW tym roku mam moje pierwsze błękitno-fioletowe hortensje w życiu, lubiłam je od zawsze i kojarzyły mi się też od zawsze z bogactwem, przepychem, tyle tych kwiatów, w takich pełnych pąkach!
OdpowiedzUsuńLirycznie powiedziałabym, że ich zaproszenie do mojego życia to zaproszenie tego, co dla mnie reprezentują :)
Uściski!