O hortensjach, które miały urosnąć tylko trochę.
Jak włosy dziecka w żałobie. Jak skrzela w słoiku.
Nie mieściły się w oknie. Nie chciały znać proporcji.
Noszę ich kształt w płucach. Kwitną, gdy śpię głęboko,
z twarzą odwróconą do ściany. Mam wyrosłą w środku
watę, zatrzymuje głos. Matka mówiła: nie bój się wody.
Ale woda przyszła w nocy, nie pytała o grunt.
Ziemia wtedy wygięła się jak łuk z mokrego rysunku.
Od tamtej pory nikt nie potrafił wrócić.
Zostawiam notatki, ale one parują. Zostaje tłuszcz,
szczelina, ostatni zapach drzwi. Nie uczę Sophii wszystkiego.
Oszczędzam jej imiona ptaków, które spadają w milczeniu.
Kiedy boli – głaszczę powietrze. Kiedy nic nie ma –
zasłaniam się hortensją. Jakby to był jedyny sposób,
by przeżyć światło.
Hortensja nocą
Hortensja wyrasta z nocnych kości, z łopatek snu, kiedy ciało
nie wie już, co chronić. Zbyt jasna, zbyt ciężka, jak list
nieprzeczytany do końca. Albo modlitwa, którą ktoś zaczął
i zapomniał dokończyć.
Śniła mi się woda. Szła po mnie, po łące. Nie było krzyku,
tylko hortensje, które chłonęły dźwięk. Stały po kolana,
uparte i miękkie, jak twarze tych, którzy odchodzili bez słowa.
W tych snach coś zawsze odpada. Kolano, litera, dzień tygodnia.
Ktoś mnie szuka, ale za późno. Zanim odpowiem,
zaczyna się nowa noc. Nowe dziecko. Nowa wersja utraty.
Moja babka trzymała zasuszoną hortensji w białej kopercie.
Z napisem na potem. A potem było zawsze za krótkie,
zbyt ciche. Jak ziewnięcie, które nie chce wyjść.
Zgubiłam nazwy kolorów, które kiedyś znałam na pamięć.
Teraz wszystko ma odcień skóry – tej, którą straciliśmy,
tej, którą jeszcze próbujemy ocalić od deszczu.
Sophii opowiadam tylko fragmenty. Nie o tym, jak hortensje pękają
od środka, tylko o ich kształcie, który przypomina coś,
co może przetrwać burzę. I kiedy budzę się z twarzą przy poduszce,
a niebo jeszcze nie postanowiło być dniem – trzymam się tego kwiatka.
Nie, nie życia. Nie trzymam się życia. Trzymam się hortensji.
To tak pełen emocji tekst, że mi słów brakuje. Czuję w nim ból, niepokój, zmęczenie, zagubienie. Czuję też resztkę wiary, nadzei, czuje siłę mimo wszystko. Bardzo wszedł mi ten tekst do serca. Zdanie, kiedy piszesz, że woda nie pytała o grunt, zachwycające. Przeczytałam właśnie fantastyczny tekst, tekst pełen autentycznych emocji!!! 💖
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz. Cieszę się, że tekst w Tobie został i że wybrzmiały te napięcia: między zmęczeniem a siłą, zagubieniem a wiarą. „Woda nie pytała o grunt” to jedno z tych zdań, które same przyszły i zostały, dobrze, że je zauważyłaś. Dzięki za lekturę i za odzew.
UsuńA mnie chodzą po głowie te włosy dziecka w żałobie; nie wiem, jaka była intencja Autorki (z literackiego punktu widzenia, oczywiście, i nie jest to w żadnym razie pytanie, które moim zdaniem byłoby i tak niepotrzebne, no ale kiedyś pytały o to panie od polskiego, nie wiem, czy dzisiaj też pytają), ale ta fraza niesie niepokój.
OdpowiedzUsuńPorównanie „jak włosy dziecka w żałobie” niesie wielowarstwowy sens. Literacko to metafora nieproszonych zmian, ciało rośnie mimo bólu, jak hortensje, które miały urosnąć „tylko trochę”. Psychologicznie oddaje absurd żałoby u dziecka: organizm się rozwija, choć wszystko inne się zatrzymało. Fizjologicznie, włosy rosną niezależnie od stanu emocjonalnego. To obraz niemożności wpisania żałoby dziecka w normy, bunt ciała wobec oczekiwań. Całość podkreśla brak proporcji, wytrącenie z porządku, który już nie obowiązuje. W zestawieniu z hortensjami, które miały urosnąć „tylko trochę”, i skrzelami w słoiku, które są wyrwane z funkcji, porównanie to podkreśla bunt formy wobec oczekiwań. To wiersz o proporcji, która się rozregulowała, o życiu, które nie zna umiaru, nawet w bólu. O istnieniu, które jak hortensje, włosy i skrzela, nie mieści się w ramach i nie chce znać wyznaczonej miary. Uff.
UsuńUff. Ależ egzegeza, przerosła mnie. Teraz coś jednak rozumiem. Niepokój pozostał.
UsuńDzięki za fachowe wyjaśnienia.
:)
Usuń