wtorek, 27 maja 2025

Lisonoc i kaniula

 




(faza lęku)

 Buniu, a co, jeśli lekarz nie zna mojej choroby?
 Znajdzie.
– A jeśli nie? A jeśli będę taka… niestejburaczka?


Zatrzymałam się na tym słowie jak na kamieniu w rzece.
Niestejburaczka – taka, której nie potrafią nazwać.
Nie wiadomo, czy to wirus, sen, czy fragment snu i udaje infekcję.
A może coś z Japonii. Może Japoniczność.

Właśnie wtedy przyszła lisonoc.
Ta noc, kiedy lis siada obok, ale nie mówi nic.
Nie trzeba się bać – lisonoc nie chce brać. Chce być.
Jak plaster z opowieści.

– A kaniula?
– Kaniula nie ma intencji. To tylko plastik.
– Ale napawa mnie histerią, buniu. Ja będę lekarką, ale kaniule…
– Nie musisz kochać wszystkiego, co cię ratuje.


Owinęłam ją kołdrą jak cieniem.
Miała 39,8 i dziwnosłuch – słyszała wszystko:
kroplówkę, jęk kaloryfera, moje myśli, które krzyczały
że nie wiem,
że boję się bardziej niż ona
że nie mogę być niestejburaczką w jej oczach.

– Buniu, a czy w Japonii też dzieci się boją kaniul?
– W Japonii mają inne słowa na strach. Takie, które można zawinąć w ryż i zjeść.
– Chcę śnić o Japonii. Chcę śnić Japonicznie.


Nie mówiła już wtedy z sensem.
Ale pytalność jej się nie kończyła.

– A dlaczego zabawki nie mają swojego szpitala na zawsze?
– Bo dzieci zdrowieją.
– A kiedy zabawka umiera?
– To nie śmierć. To przejście do innego pokoju.


Zamknęła oczy i powiedziała:
– Ja mam w sobie liskrew, buniu.
Nie boję się, tylko jestem w środku pęknięta.
Jakby ktoś kroił mnie łyżką od chałki.


Nie znałam takiego bólu. Być po obu stronach igły.
Czuć igłę w jej ręce, a nie mieć gdzie jej oddać.

Nie ma miejsca, które przyjmie ból dziecka i go zatrzyma.
Dlatego wymyślamy szpitalność.
To kołdra, która pamięta.
To herbata, która udaje zupę.
To lalka, która rozumie więcej niż pediatra.

Byłam przy niej jak pies.
Jak poduszka.
Jak Japonia bez lotu.
I wiem, że kiedy minie gorączka,
zapyta znowu.

O lisy.
O śmierć.
O kroplówki.

O to, dlaczego dorośli każą jeść banana, kiedy robią rzeczy, 
których nie powinny widzieć dzieci.
Bo czasem dzieci są świadkami zła, 
nie mieści się w słowach. I wtedy ich pytalność 
to jedyne światło w pokoju. A dziwnosłuch to radar miłości.

Nie chcę, żeby musiała mieć rację.
Ale jeśli już musi – niech będzie silna tą liskrwią
która płynie nie z krwi, ale z pytania
czy można przetrwać bez tego wszystkiego
czego nie potrafimy nazwać.

Boginie od gorączki
(faza pamięci bez pamięci)

W środku nocy powiedziała:
– Babciu, kurczę się w środku.
Jej głos jest cichy jak zwinięte w sobie pisklę.

Złapałam ją w ramiona jak światło, które ucieka z lustra.
Miała 40 stopni i mówiła do bogiń.
Do bogini lisonocy. Karmi chore dzieci snami o lisach
– tych mądrych, których ogony zmieniają pogodę.

Do bogini szpitalności. Dotyka czoła chłodnym westchnieniem
i zostawia przy łóżku misia ze świeżym opatrunkiem.
(Nikt nie wie, skąd się bierze ten miś. Ale on zawsze przychodzi.)

– Czy boginie wiedzą, że boli mnie nie tylko ciało, ale również dusza w karku?
– Wiedzą, skarbie. Mają swoje majaki i pamiętają wszystko.


Szkarłatna gorączka to nie tylko choroba,
to kolor, próbuje zakwitnąć w gardle.
Japoniczność tej nocy polega na tym, że każde słowo jest pędzlem
i każde dotknięcie – próbą uchwycenia pary.

Słuchałam, jak mówi przez dziwnosłuch,
jak rozmawia z miłością. Nie tą dorosłą, chaotyczną,
ale tą pierwszą, ma kształt dłoni
i zapach malinowego syropu z łyżeczki.

– Gdzie teraz jest babcia w środku siebie? – zapytała.
– Tam, gdzie twoje czoło dotyka mojego serca.
– I co robisz?
– Czekam, aż majak wypuści cię z siebie.

Little kriw – jej osobista mitologia –
płynęła przez rozmowę i trzymała nas na wodzie.

Nie jestem lekarzem, jestem schronieniem.
Nie mam kaniuli, mam pytalność.
Nie umiem zbić gorączki, ale umiem zostać do końca nocy.


I zostałam.
Z każdą godziną boginie opuszczały pokój.
Lisonoc szła spać.
Szpitalność cicho zamknęła aptekę z marzeń.
Została tylko miłość,
jak złamana szklanka. Trzymasz mimo ryzyka.

Nad ranem powiedziała przez sen:
– Babciu, już się trochę rozkurczyłam.
– Tak, kochanie. Jesteś znowu jak świt.



lisonoc
rzeczownik, rodzaj żeński
noc, w której przychodzi lis, nie po to, by przestraszyć, ale by cicho usiąść obok, jak strażnik snu. Lisonoc pachnie korą, światłem księżyca i niepokojem, który właśnie się oswaja.

liskrew
rzeczownik, rodzaj żeński
krew lisa, czyli metaforyczne źródło odwagi dziecka, płynie przez sny i czuwanie, jest gorąca jak pytanie bez odpowiedzi. Liskrew pojawia się, gdy trzeba wejść do świata dorosłych i nie zapomnieć o sobie.

japoniczność
rzeczownik abstrakcyjny
stan bycia pomiędzy snem a nauką, charakterystyczny dla dzieci podróżujących do Japonii we własnym łóżku. Japoniczność to też umiejętność uważnego przeżywania chwili, szczególnie gdy trwa tylko chwilkę.

szpitalność
rzeczownik, rodzaj żeński
cecha rzeczy lub ludzi, którzy potrafią opiekować się chorymi zabawkami. Szpitalność mają pluszowe misie, lampki nocne i kołdry, które znają strukturę smutku. Można ją także mieć w sobie, wtedy dzieci szybciej zdrowieją.

dziwnosłuch
rzeczownik, rodzaj męski
umiejętność słyszenia rzeczy, których dorośli już nie słyszą: np. trzeszczenia chorej zabawki albo szeptu misia, który potrzebuje plasterka. Dziwnosłuch najczęściej ujawnia się wieczorem.

pytalność
rzeczownik, rodzaj żeński
nieugaszona zdolność do zadawania pytań w nieskończoność, bez względu na odpowiedzi. Pytalność to najczystsza forma filozofii dziecięcej, występuje w wysokiej gorączce, podczas podróży do Japonii i w porannej herbacie.

senowisko
rzeczownik, rodzaj nijaki
miejsce w pokoju, gdzie śnią się wszystkie sny naraz. Senowisko może być pod stołem, w ramionach, w zakamarku za kanapą. Czasem trzeba zapytać kota, gdzie się dziś znajduje.



9 komentarzy:

  1. podoba mi się słowo kaniula.

    OdpowiedzUsuń
  2. dużo czasu Zosia spędza po szpitalach?
    co z tego, że fajnie się czyta, skoro dziecię cierpi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sophia choruje mniej więcej tak, jak inne dzieci, czasami łapie infekcje i wtedy wysoko gorączkuje, ale nie odbiega to od doświadczeń większości rodziców, z którymi rozmawiam. Kiedy miała dwa lata, uległa wypadkowi, który na szczęście zakończył się dobrze, ale przez ostatnie lata bywała w szpitalu na różnych badaniach kontrolnych. Nie spędza dużo czasu w szpitalach, raczej tyle, ile trzeba. A zapiski, które się pojawiają, są po prostu śladami różnych chwil, nie mają chronologii, bo trudno ją utrzymać, zwłaszcza że był jeszcze covid, który wywrócił wszystko do góry nogami. Na co dzień Sophia mówi głównie po angielsku, ale tworzy też własne słowa w jej własnym wymyślonym języku. Uwielbia koty, lisy, rysowanie, klocki i rośliny. Lubi, gdy ktoś ją tuli, gdy może pomagać w kuchni albo spacerować, ćwiczyć. Ma w sobie ogrom magii – tej dziecięcej, czystej, niepojętej. Chce zostać lekarką, więc bardzo często bawi się w szpital. Wymyśla trudne przypadki, prowadzi poważne rozmowy z innymi "lekarzami", czasem konsultuje się z nosorożcem lub lisem. Ta codzienność, pełna wyobraźni i uważności, to właśnie to, co najczęściej zapisuję.

      Usuń
    2. uff... bałem się trudniejszej sytuacji. tym lepiej. niech tworzy. dobrze, że ma prywatnego kronikarza, bo pomysły nie zginą w niepamięci.

      Usuń
  3. Pamiętam jeszcze pytalność mojej córki :)
    Jedno z najbardziej nieokiełznanych żywiołów dziecięcego umysłu, wymagające nieskończonej cierpliwości, sporej wiedzy i chęci dzielenia się tą wiedzą z małym człowiekiem tak, żeby to było dla niego zrozumiałe i wniosło coś do jego życia. :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytalność jest wspaniła! U Sophii to ocean mikropytań, dziwnych skojarzeń, słowotwórczych wybuchów, czasem nie nadążam, ale uczę się słuchać tak, jakby każde pytanie było kluczem do innego świata.

      Usuń