piątek, 25 listopada 2022

Czekałam na znak

 


Zimne ręce, cień wypełzający z szafy.
Linie oddzielające deskę od deski, gwoździe zgięte wpół.
Sęki wypełnione szpachlą, lakierem. W kolorze pręgowanych kotów,
krawędzi łóżka, pomiętych kartek.

Wylizane wiatrem wgłębienia w skałach. Spękana
farba drzwi domów na Aranach. Przypominają
falę, która otwierała się na wysokości oddechu, by zapłonąć.
Szukałam potwierdzenia w opowieściach o bagnach,
liczyłam samogłoski u Heaneya, szukałam zawiłości deszczu.

Przyglądałam się człowiekowi z Tollund. Jak mógłby wyglądać 
w miejscu, w którym stanęliśmy w drodze do domu. 
Pachnie torfem. Ściska w żołądku. Twarde połączenia, rdzawe rdzenie. 
Mleczne krówki. Jeszcze się waham. Wpatruję w linię, aż płycizna zniknie

ze słońcem. Pajęczyny. Owinięte wokół kostek, dookoła rzeźby.
Nie mogę przestać. Jestem jak mój nosorożec z szamotu.
Nieporuszona. Rysuję oczy i róg. Nogi na tle unoszącej się wody. 
Śmierć, 
chociaż nie wiem,
czym się nie stanie.

2017


2 komentarze: