Ironiczne rozmowy ze sobą, a podtekst tak oczywisty, że najchętniej zgubiłabym się w nim, tak, aby wszyscy o mnie zapomnieli. Na amen. Bo oprócz lekkiego snu, sprawnej ręki, która kreśli proste i przecina linie, jak jej się podoba, mam ogromną wyobraźnię, kosmiczną, chociaż na pamięć już nie mogę liczyć. Zdaje się, że tylko utrzymywanie obrazów w odpowiednich proporcjach nie pozwala mi zwariować, odejść. Kluczę. Posługuję się językiem i dochodzę do końcowych napisów. Złote litery, suche liście i jedno małe puste miejsce. Na podpis. Ostatni punkt zaczepienia. Późny, kończący się, obrzeżny, ukończony, graniczny, finalny, górny, gotowy, rozliczeniowy, krańcowy, ostateczny, skończony, dekadencki, oficjalny, przedagonalny, kończący, docelowy, najwyższy, zakończony, zborny, zakańczający, wierzchołkowy, pożegnalny.
To jeszcze nie jest czas umierania, ani nawet zawężenia. Oto deszcz i deszcz. Wilgoć, od której łatwo o zapalenie gardła, przykra przypadłość. Bezgłos. Wyobrażam sobie herbaciarnię. Z drewnianymi stolikami, giętymi krzesłami, światłem, ledwo oświetlającym przedmioty, czarne godziny, myśli.
Bezgłosu to bym się raczej na Twoim miejscu nie obawiała. Wszak pisząc mówisz jeszcze więcej. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń