piątek, 17 lipca 2020

Dystans



Codziennie w innym ubraniu, ale ten sam płaszcz, nawyki, wyrywane ze słowników niespotykane słowa. Jeszcze możemy oddychać, wychodzić na krótkie spacery, gromadzić śmieci, zmarszczki, narzekać na ból kolan, stóp, zdmuchiwać świeczkę o dwudziestej pierwszej. Z jakiegoś powodu ją zapaliłam, nie pamiętam z jakiego. Mogę chodzić pośród kwiatów, przyglądać się im, zazdrościć zapachu, koloru, lekkiego snu, jeżeli śnią. Późnym wieczorem nie wychodzę. Dym piecze mnie w oczy, ale nikogo to nie obchodzi. Serce mi pęka, bo wiem, że to nasza wina, to wszystko na zewnątrz. Wiedzą o tym ptaki, inne stworzenia, leśne dzieci. Dotrzymują ziemi towarzystwa, dbają o drzewa, milczą w starym lesie i odliczają dni. Wyobrażają sobie podróżujące w przestrzeni domy, które lądują na grzbietach. Słyszę, jak oddychają, zabawiają się ich cieniami, zapisują w pamięci wejścia i wyjścia, znaki drogowe, ich znaczenie. Przychodziłam do ciebie na rękach, wchodziłam przez okno i przyglądałam się obrazom wiszącym do góry nogami. Nogami, bez nóg, bez cienia, chociaż jakby się tak dłużej zastanowić, to jak inaczej mogłyby się tam dostać? Ta gra polega na tym, by zbyt daleko od siebie nie uciec. Trafiać w dziurkę od klucza, kupować tylko potrzebne rzeczy, siadać w ulubionym fotelu i mówić tylko tyle, ile należy. Nie więcej, nie mniej. W tym miejscu nie wiem, co dalej. Znowu uszłam z życiem. Nie znam nowoczesnych słów, nie grupuję ludzi, nie wyręczam nikogo. Bo jestem nikim, kiedy patrzę w twarze młodych ludzi. Patrzę bez sarkazmu, bez skazy, nie mam nic do nich, dla nich. Milkną, kiedy się odwracam, a ja testuję ich intuicję, inteligencję, poddaję odejmowaniu, dzieleniu i pochłaniam ich ruchy. Analizuję dane, ciągi liczb, ukrytych znaczeń, jakichś opowieści, sekretów, miejsc po przecinku. Opuszczam ręce, uśmiecham się, mimo że są perwersyjni, bez zasad, empatii, bez zrozumienia dla chorych czy innych w potrzebie. Młodzi, udający odważnych, z wystającą bladą piersią, piszą wiersze wojenne, ku pamięci. Decydują, co jest żywe, a co unurzane w skwierczącym tłuszczu. Tak na oko są coś państwu winni, a zabawiają się w chowanego, udawanie, że jest spoko. Przyglądam się w milczeniu. Pożyczają moje buty i myślą sobie, jacy są sprytni. Zacierają ręce, a ja robię im zdjęcia, kiedy śpią. Pozwalam im korzystać z moich rzeczy, nie dlatego, że nie dostrzegam całej tej rozbuchanej śmietanki towarzyskiej z piekła rodem. Nie chce mi się, to jedyny powód. Nie pytaj, jeżeli nie chcesz usłyszeć odpowiedzi, która cię zrani, mówi mąż. Tak, odczekam tu sobie i odejdę. Tak jak się odchodzi po przemilczeniu, po deszczu, fiku miku – odrzucam cię. I wiem, że nie powstanie żadna pustka, wyrwa, nie będzie mnie, ponieważ nie poświęciłeś mi uwagi, dziesięciu minut, jednego kawałka pizzy.

Od kilku dni trwa północ. Właściwie to nie potrafię rozpisywać się o skali głupot, o które się potykam. Możliwe, że chodzi tylko o jakieś metafory, sny, lekkie przygnębienie. Gdyby wszystko można było załatwić jedną chusteczką, wymazać, przetrzeć, zapomnieć, zaraz po wyrzuceniu jej do kosza. Piosenki o liczeniu kroków. Kiedy przestać, iść dalej, stanowić o sobie, w następnym dniu? Przyglądamy się żółtym motylom, jakby były wymalowane niespotykaną farbą. Pozwalasz mi się topić i kiedy widzisz, że tracę czucie w opuszkach palców, odpuszczasz. Łapię oddech, bez dławienia, przełamywania klatki piersiowej. Nigdy nie jest zbyt późno, by wrócić do domu, gdzie psy szczekają, a długość ogrodu mieści się w dwustu krokach.

Zaczynam się martwić stanem mojej pamięci. Nigdy nie musiałam zapisywać dat, godzin spotkań i tego, co powinnam kupić. Układanie list zawsze wydawało mi się stratą czasu. Jednak coraz częściej zapominam o ulubionych kredkach, kleju czy o nowej szczoteczce do zębów. Błahostki. Dobre słowo. Nie jest wystraczająco banalne, a brzmi tak, jakbym chodziła z nim na podniebieniu co najmniej kilka dni. Kiedy odpowiednio nasiąka, pamiętam wszystkie pierdoły. Chociaż tego słowa wolałabym nie pamiętać. Przecież szczoteczka do zębów i klej są ważnymi elementami życia. Higiena i sklejanie. Jedno poprawia nastrój, drugie utrzymuje w równowadze. Ogarniam świat wokół siebie, czyszcząc, co się da. Do książki badawczej wklejam litery, słowa, odpowiednie numery, jakich jeszcze świat nie widział.

A co z wyobraźnią? Pytasz i nie czekasz na odpowiedź, więc może chodzi o to, że jest zwyczajnie. Chociaż czuję ożywienie z powodu wirusa. Obcość coś tam tworzy, wędruje po obrzeżach kultury i sztuki. Poszukuje, pożąda, zakłada maski, aranżuje jakieś wyskoki. Niby jesteśmy wolni, jednak wspólnota trzyma nas w swoich wartościach, toczy od środka ideową treść, obrazy, a we mnie wciąż tkwi głód prawdziwego życia. Wyobraźnia coś tam przywraca, zaklina i wymyka się jak dawniej. Wzrusza. Kiedy pytasz mnie, czy jeszcze piszę wiersze, zacinam się myślami. Rozklejam i trudno mi jest się skupić na częściach mowy, kiedy mieszam odcienie niebieskie z czerwonymi. Wcieram sadzę w drobne ściegi, linie, zadrapania. Pokrywam woskami jakieś wyrzucane z siebie obrazy. Mówisz, że półcienie powstają po półkolach. Odkładam szklanki z winem symetrycznie względem stóp. Jeszcze coś tam powstaje w głowie, daleko od powierzchni, zalążek, drobny element z odległej perspektywy, międzyludzki gest nerwowo poruszany środkowym palcem. Z tych różnych rzeczy, spraw nic nie wynika, nic. Gdybym chciała wyrażać się z nadzieją, krótko objaśniać doświadczenia, porównywać słowa Kanta z atmosferą ostatnich dni, zostałabym nowofalową wieszczką, wyrywającą prywatność z akcji #metoo. Normalność. Mam wątpliwości, kiedy rozmawiamy o etyce, o młodych ludziach bez zasad, kwiecie polskiej poezji. Malowani oszuści, przebierańcy, próżni pośród talerzy z karbowanymi frytkami i krwistymi stekami. Tak jak myślałam – nie po raz pierwszy zmieniają zdanie. honor jest dla mądrych. Dlatego odrzucam ich uśmiechy, próżność. Grzech to grzech.

Nie wiem, czy już się wyspałam, ale dzisiaj ogoliłam głowę i wreszcie mi lepiej. Nie śledzę wiadomości. W sumie niewiele się zmieniło w moim życiu. Dzięki wirusowi mogę robić projekty zdalnie, czyli kolejny powód, by nie wychodzić z domu. Social phobia i tak trzymała mnie na tyłach wszelkich spotkań. Teraz przynajmniej nie muszę przedstawiać wymówek, wykrętów. Poza tym cisza, spokój, jedynie muzyka, zapach kawy, czarnych kwiatów w tle. Liczę kroki, całe zestawy kroków, szepty, oddechy, niby coś mnie rujnuje, ale nie wiem, czy to kwestia dojrzałości, czy zwyczajnie lekceważę sobie świat. Cierpię na swój sposób i niewiele osób próbuje mnie zrozumieć. Dla wielu lęk to abstrakcyjne słowo. Napisałam o przyjaźni, która jak szybko zapłonęła, tak szybko się wypaliła. Tak, przerabialiśmy już ten temat wielokrotnie. Jestem przewrażliwiona i przerabiam/analizuję porażki wiele razy. No muszę. Przyglądam się i widzę to wypięcie na mnie i składam kolejne ilustracje. Wycinam strony. Odcinam pastelowe kolory. Och! Dyplomacja, podkolorowane dni, smak dżemu truskawkowego, większy obraz, zasięg. Są ludzie, którzy sprawnie zmieniają skórę, zainteresowania, inspiracje. Miłość do jakiejś nosicielki wartości. Szum, czułość, ocalenie. To było zwykłe nadpisanie z mojej strony, dałam z siebie więcej niż otrzymałam. Rzeczy wzniosłe i upadłe, rany, jestem głupia, to nieuleczalne. 

Przyjaźń, która powaliła mnie na kolana. Powodowała, że żyłam spokojniej pośród zmartwień, przedmiotów, tez, dni. Nadbudowałam w sobie odpowiedni poziom zrozumienia, wyrozumiałości. To rodzaj fascynacji, przekroczenia granic, inaczej niż z mężem, kimś poślubionym. Ludzie w zasadzie mówią na siebie różne rzeczy. Nie przeszkadzało mi to, co słyszałam, dla mnie ważna była mozaika na ścianie, jak się układa, faluje w świetle. Dałam się uwieść i porzucić. Przestałam być inspirująca, interesująca, możliwe, że nagle stałam się zwyczajna, prozaiczna i głupia. Co robi się z takimi ludźmi? Przemilcza się, zapomina, dystansuje i przepada w innych obszarach. Stare zamienione na nowe. Odwracasz się i mówisz, że przyjaźń z mężczyzną nie jest możliwa. Możliwe, tyle że to kobieta była. Tu i tam.

Skurczyła się przestrzeń, to zapewne wpływ dysfunkcji, która coraz częściej się odzywa i jakoś czuję mocniej jak dociera/naciera papierowy świat, Przyglądam się, w jaki sposób ludzie zwracają na siebie uwagę. Lekceważenie, cynizm, rekwizyty, którymi akcentują przynależność do najróżniejszych grup, grupek. Nie wierzę w zmiany. Nóż, widelec, łyżka – wymieniamy na nowe, używamy tak samo. W porządku. Tak mówisz i podajesz mi dłoń, bo od niej czuć siłę, ciepło i kiedy zabraknie mi powietrza, rozniesiesz świat. Wolałabym tego nie widzieć. Zażyłość. Mocny sygnał. Ilość sekund, pęd z jakim się rozwija, przecina powietrze, roznosi się, blokuje widny, schody, szaleje z rozpaczy. I mknie, nasila się pod wpływem muzyki, której słuchaliśmy w nocy w każdą środę. Zmienia tryb dzienny na nocny, by jak najdłużej płynąć na fali, ze wszystkimi możliwymi efektami. Trzeba w to wszystko uwierzyć, zaciągnąć powietrze w moim stylu, wyznaczając sobie miejsce i zanim każde z nas wróci do swojego kąta, opowiedzmy sobie jakąś bajkę. Lekką humoreskę z kilkoma szczegółami, o których będziemy pamiętać następnego dnia. Fragment dłuższej historii. Albo lepiej zamilknijmy. Patrzmy tylko w oczy, oddalając się od siebie. Pod koniec zawsze możemy pokrzyczeć, tak jak robią to w filmach, teatrach, w parku. Wszędzie tam, gdzie niesie się dźwięk, melodia, barwa głosu. To powiązanie pragnienia stworzy coś nowego, cywilizowanego, połączy klasykę z tradycją. Będzie coś o asymilacji, elastyczności, może o ocaleniu, kiedy okaże się, że narzędzie mowy opisuje poetykę okolicy, drobny element, przeżywający konflikt pokoleń, niezrozumienia i wielu dramatów. Powiązania. Taką mam wizję życia. Stworzonego z separacji i wrażeń, z podziału na wychodzących i pozostających w domu. Pracujących zdalnie i swobodnych. Wychodzących przez drzwi albo przez okno. Balansujący na krawędzi parapetu. Jak pan, pani. Piszę to na czczo, przed pierwszą kawą. Powinnam użyć połowy słów, topić je w kałużach. Nigdy nie będzie już takich kałuż jak dawniej. Słodkiego deszczu, pachnącego kwiatami akacji, lepkiego nektaru. Synonimicznych opowieści o rzeczywistości. Powiązań zdarzeń, spójności, spełnienia.


Marzec 2020 

6 komentarzy:

  1. Ludzie mówią różne rzeczy..., bo o czym ciągle rozmawiać? Czasem mówią różne rzeczy o innych. W kontekście rozmowy, tematów wcale nie są to złe rzeczy.Wyrwane z całości rozmowy, powtórzone strzępy- czasem szeptem, czasem od razu w rozmowie telefonicznej- kłócą wszystkich. Nie lubię ludzi powtarzających, co ktoś powiedział o innych, przez nich przyjaźń staje siś powoli niemożliwa...

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy moje starzenie się niesie za sobą przewrażliwienie, czy wszyscy tak mają, że patrzą i ich skręca?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam to samo pytanie?
      i ja już mam coraz bardziej w kierunku obrzydzenia, zniechęcenia i absolutnego zawodu i odcięcia.

      Usuń
  3. Czasem warto wyjść z własnej strefy komfortu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To słowa z marca, a jakie wciąż aktualne ...

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie głupota, tylko Twoja niezwykła wrażliwość jest nieuleczalna :)

    OdpowiedzUsuń