Nie wiem, czy to był dzień, czy coś pomiędzy,
może trzynasty miesiąc, o którym nikt nie mówi,
bo nie wypada.
W powietrzu pachniało cynamonem,
ale tak, jak pachnie wspomnienie,
kiedy już nie pamiętasz, czy to było twoje.
Sklepy miały krzywe witryny,
a ulice zachowywały się jak rzeki,
nie chciały być przechodzone suchą stopą.
Zresztą, po co skoro świat i tak przecieka przez wszystko,
nawet przez sen?
Dzieci płakały z przyzwyczajenia,
ich łzy były lekkie jak kurz,
i tylko z rogów zeszytów wystaje prawda:
zagniecenia, których nikt nie prostuje.
Przegadane wieczory, a może przepite, jak woda,
która nigdy nie zdąży stać się oceanem.
Czas, fałszywy i sprytny, myli tropy jak lis.
Nie pytam go o nic, bo i tak odpowiada milczeniem.
Zastanawiam się, jak zatrzymać listopadowe słońce.
Może w filiżance? Może w rozmowie, której nie było?
Może w ciele, które pamięta, że kiedyś też chciało kwitnąć?
Nie wiem, może to tylko ten moment,
który udaje wieczność, żeby nas oszukać.
Albo, przeciwnie, żeby nas nauczyć
jak przetrwać bez dowodów, że jeszcze istniejemy.
Strony
- Fotograficznie/Graficznie
- Strona główna
- Kup "Podróżowanie w przestrzeni"
- Kup "Pierwszy milion nocy"
- Gniazdo - Tadeusz Baranowski
- Portfolio
- Bob
- Travelling in space
- Kup mi kawę, proszę :)
- krótka kronika zapatrzenia
- o autorce
- Mały słownik zmyśleń – niezna mowa snu
- ArtPubKultura
- Kup książkę - Emiterium
- Banery
niedziela, 19 listopada 2017
Ten moment
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

takie nad wymiar, nimozliwe w codzienności, trudne do ogarnięcia skojarzenia....
OdpowiedzUsuńale w człowieku to drzemie... :)
Wczoraj była kolejna rocznica śmierci Schulza, tak mnie właśnie naszło...
Usuń"...Zastanawiasz się jak zatrzymać listopadowe słońce..."
OdpowiedzUsuńW sobie! Dzisiaj byłem na długim spacerze poza miastem. W starej, nieużytkowanej żwirowni.
Kropił drobny deszcz, ale w pewnym momencie wyszło zza chmur słoneczko i rozświetliło całe wnętrze tej ogrmonej kopalni. Co za widok! Słońce w otoczeniu ciemnych chmur. I ja - zapewne maleńki punkcik w oprawie promieni i wzgórz piasku porośniętych krzewami.
I sobie ten widok trzymam w sobie. Teraz.
Masz rację Marku, wszystko jest w nas, widoki również :) zatrzymuję
UsuńZjawiło się też u mnie, we mnie. Od tarasu do rogu pokoju za kominkiem, jednym pewnym pociagnieciem światła. Zrobiło miejsce,przestrzeń dla ciszy, cienia. Skoczek na szachownicy pomyślał o słońcu ale jak dotrzeć stąd do Oceanu? Chmury udzieliły ponurej odpowiedzi.
OdpowiedzUsuńNoc to dobry czas na deszcz i szachy :)
Lubię jak się uśmiechasz, szachy i deszcz, bardzo dobry czas :)
UsuńTamte dni odchodzą tak szybko i o tylu rzeczach się zapomina :* na przykład o ukochanych podusiach-powierniczkach, koniecznie tylko w tej poszewce, nie w innej...
OdpowiedzUsuńTakie esencjonalne/esensjonalne pisanie eM :*
No właśnie, takie uporczywe kręcenie w głowie :* uściski BB, dziękuję
UsuńAch ten listopad...! te rozterki egzystencjalne, z totalnym barkiem słońca i ze smutkiem duszy, to wyłącznie jego sprawka...
OdpowiedzUsuńOczywiście, minie i będzie tylko lepiej :)
UsuńListopadowa melancholia. Ocean i listopad, jakie to dla mnie zaskakujące połączenie, bo nigdy nie byłam nad morzem o porze innej niż lato.
OdpowiedzUsuńSłońce jest w Tobie i Twoim pisaniu, Małgosiu.
Dziękuję za to piękno :*
Jesienny i zimowy ocean jest niezwykły... wtedy widać jego siłę. Latem jest taki bujany, lekki, ale od Listopada, to istne szaleństwo.
UsuńDziękuję Manitou :* uściski słoneczne