Kładę się, próbuję zasnąć i kiedy zaprzeczasz, że tam byłeś, zginam się. Boleśnie. Książki porzucone w trawie, poza domem, wszędzie. Rozmowy ciągną mowę z myśli, z głowy, z rąk, które wypuszczają, jak obrazy, historie o ludziach, ich dzieciach i pożegnalnych listach. Co mam myśleć, kiedy nie myślę, że ranię stopy, nie smakuję mięsa, nie zabijam, nie odradzam się w zachodzie słońca. Każda miłość wyprzedza rozkosz. Gdybyś widział. Pod spódnicami czeka rozesłana przestrzeń, rozgrzana językiem namiętności radość, głód pulsującej krwi, kolejny motyw. I wtedy wstaję. Nie wiem, czy liczyć cedry, czy iść przed siebie, wzdłuż cieni, na południe. By przeżyć w torfie, w megalitycznych kamieniach, w odciskach spiral materaca. Zalane mlekiem poranne wzgórza kruszą się, łysieją. Budowane z piaskowców opowieści – za nimi tęsknię, za rytmem ziemi, oddechem oceanu, pamięcią pchnięć, do których dostrajam się i faluję tysiącem odbić. Przełamuję świeżo upieczony chleb, słabość do ciepła, owoców utartych w miodzie. Śluz wycieka, rozmazuje się jak jesienią po nocy dzień.
wtorek, 10 października 2017
Już miałam iść
Kładę się, próbuję zasnąć i kiedy zaprzeczasz, że tam byłeś, zginam się. Boleśnie. Książki porzucone w trawie, poza domem, wszędzie. Rozmowy ciągną mowę z myśli, z głowy, z rąk, które wypuszczają, jak obrazy, historie o ludziach, ich dzieciach i pożegnalnych listach. Co mam myśleć, kiedy nie myślę, że ranię stopy, nie smakuję mięsa, nie zabijam, nie odradzam się w zachodzie słońca. Każda miłość wyprzedza rozkosz. Gdybyś widział. Pod spódnicami czeka rozesłana przestrzeń, rozgrzana językiem namiętności radość, głód pulsującej krwi, kolejny motyw. I wtedy wstaję. Nie wiem, czy liczyć cedry, czy iść przed siebie, wzdłuż cieni, na południe. By przeżyć w torfie, w megalitycznych kamieniach, w odciskach spiral materaca. Zalane mlekiem poranne wzgórza kruszą się, łysieją. Budowane z piaskowców opowieści – za nimi tęsknię, za rytmem ziemi, oddechem oceanu, pamięcią pchnięć, do których dostrajam się i faluję tysiącem odbić. Przełamuję świeżo upieczony chleb, słabość do ciepła, owoców utartych w miodzie. Śluz wycieka, rozmazuje się jak jesienią po nocy dzień.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Czuję mocno...zdanie po zdaniu...bo to, że kocham Twoje kwiaty to wiesz. Piękny tekst
OdpowiedzUsuńTak, wiem :) dziękuję buziaku!
Usuń"Każda miłość wyprzedza rozkosz."
OdpowiedzUsuńMocne i smutne zarazem. Idealne na jesienną melancholię.
Pozdrawiam czekając na więcej.
Miło mi, że jesteś :)
UsuńMam wrażenie, że zarówno zdjęcie, jak i tekst umieściły mi się w tym samym miejscu w mózgu. A przecież obraz powinien być gdzie indziej, a słowa gdzie indziej...
OdpowiedzUsuńA może to jest tak, że się przenikają. To też jest dobre.
UsuńDla mnie to jednak erotyk..
OdpowiedzUsuńTo dobrze :)
UsuńNo pewnie! Lubię 😊
UsuńI ja mam słabość do ciepła. Dzięki Tobie mogę choć przez moment zatrzymać się w codziennym biegu i poczuć czerwień życia :*
OdpowiedzUsuńGnam i gnam, nawet nie licząc godzin, znowu od piątej rano do 10 wieczorem,w utrwalającym się rytmie z dwupsiakiem. I tylko na pół godziny chwytam szydełko, albo książkę. Z czasem tory się pogłębią i będę się nimi toczyć szybciej, sprawniej, łapiąc więcej czasu dla siebie.
uścisków moc ślę <3
Masz wspaniały czas BB. Podziwiam Cię i cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Uratowałaś dwa życia :) Zatrzymuj się i miej przyjemność.
UsuńUcałowania
"Dla mnie to jednak erotyk".
OdpowiedzUsuńTeż tak odebrałem. ):-)
To chyba dobrze :)
UsuńPulsują we mnie twoje słowa. Ściskam.
OdpowiedzUsuń:) przyjemna słabość :*
Usuńnie myślę...
OdpowiedzUsuńale codzienność przelatuje błyskawicami, potokiem.....
świeżo upieczony chleb- dar który potrafi utulić w pędzącej codziennośći....
Tak, jest coś w tym smaku :)
UsuńZmysłowy. Piękny.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń