Miniatura. Wywlekane ze środka pszczoły, woń kwiatów,
płonne nadzieje. Proszę, przytrzymaj, zatrzymaj i szepcz do Apis.
W drodze można stracić twarz, osunąć się na głowy pasażerów.
Spocić się pod naporem drobnych palców.
Uciskają punkty, odnajdują jasne miejsca.
Zostawiają rysy na mapie.
Chodzimy zamaszyście, sztywniejemy przy zamkniętych furtkach,
liczymy, ile razy szczeknął pies, zapiał kogut. Wracamy
po wyschniętych śladach. Zaginam rogi kartek,
przerywam posiłek i zamyślam się, kiedy nie reagujesz
na mój widok.
Dolewamy wody do wina, nic się nie dzieje.
Cudów nie ma. Ptaki kołują nad bzem. Upierasz się,
że trzeba coś zrobić, skoro nie mogą wycisnąć soku z owocu.
Emigrantka z miłością do świata. Jakie to proste, gdy nazywają mnie
inaczej, tylko słowa na końcu języka swędzą.
można czytać bez końca... jest tu wszystko : życie. Cudownie piszesz Margarithes. Jaki mam piękny poranek... dzięki
OdpowiedzUsuńUsmiechy posyłam :) dziękuję
UsuńPiję kawę i czytam. Dobrze, że piszesz:*
OdpowiedzUsuńDziękuję, dobrze że jesteś :)
OdpowiedzUsuńLubię ten wiersz!
OdpowiedzUsuń:)
UsuńLubię. Wracam. ♡
OdpowiedzUsuńDziękuję Romo :*
Usuń