piątek, 2 września 2016

Statyczność





Krążyły opowieści o matkach, ich włosach
rozsypanych jak linie papilarne ziemi —
ręka przejeżdżała po nich jak ostrze, zostawiała ślad.
Głosy przechodziły na drugą stronę,
szarpały brzegi, obcinały kontury palcami.

Czy to nie jest początek?
Czy tu zaczyna się miłość, która uczy uderzać?
Nie objąć płodności ziemi — tylko utrzymać dłoń,
gdy ktoś wciska ją w wilgoć kory, w szczeliny światła.
Można oswoić wilgotność, ale wilgoć wsiąka w skórę,
odciska się jak pieczęć, jak znak.

Stada dzieci wybiegają bez zatrzymania,
z mlecznymi spojrzeniami, które umieją wbić igły
w aksamit codzienności. Las zapłonie i zemdli,
powietrze zgęstnieje od krzyku, kropla krwi w wodzie
rozchodzi się — czarne zdanie, które nie chce się wymazać.

Pamiętasz nazwy wiosek, kruchość przymiotników?
Pustkowie odbija się w oczach, zatapia drogi.
Pod palcami krajobraz mięknie, chłonie siniaki,
przyjmuje każdą barwę — i każde wbicie paznokcia.

Zazwyczaj unikamy sporów, bo spór ma smak metalu,
leżymy na zewnętrznej stronie kosmosu,
przecinamy siebie nawzajem jak nożyczki ciemność —
cięcie gładkie, potem szarpnięcie, potem milczenie.

I kiedy ktoś mówi to minie, słyszysz strzępy szkła:
ból, który dopiero uczy się wołać po imieniu,
niepokój, co rośnie w nas jak roślina z cierniami,
i pamięć, co nie daje spać — gorzka, czerwona, prawdziwa.

12 komentarzy: