czwartek, 2 maja 2024

Nasiąkanie

 



Gdybym chodziła od osoby do osoby, nie zabrakłoby
żadnego fragmentu życiorysu. Zbierałabym szklanki, kufle, podkładki.
Śmieci. Listy z banków, odmowy z przedszkoli. Na ranne ptaszki

spadł rzęsisty deszcz. Czuję jak zmywa kurz z bukszpanów, palm,
schodów. Rozmywa skamieniałe pancerze, przewidzenia,
widzenia.

Szum nagle cichnie. Byłam ciekawa, ile herbat z mlekiem
wypito tego dnia. Ile herbatników wykruszono palcami. Zmienność
rytmu, bujanie. Tego dnia gniewaliśmy się
na gazety, krucjaty. Wspomnienia.

Załamuję falę, rozgniatam muszle, już nie jesteś we mnie ciałem.
Słowa nie brzmią, nie uwalniają obrazów, z których wyłapywałam błędy.
Potok zwierzeń.

Kilka ulic dalej, kobiety w chustkach na głowie. Rude warkocze,
strumienie pomarańczowej wody. Zapach wędzonych ryb.


z tomu Mullaghmore

wtorek, 30 kwietnia 2024

Tworzywo

 


Cisnę się, przeciskam dłońmi, oczami, ustami, sama z siebie.
Nie musicie mnie zabijać, ładnie proszę, słucham The Cinematic Orchestra,
a dom ze mną, choć nie zawsze tego chce. Nawet najbliżsi sąsiedzi,
krowy, koty, a jeszcze częściej ptaki i dzikie pszczoły.


Widowiskowo/rozrywkowo. Potrzebujemy dodawania, mnożenia i dzielenia,
aby wyłonić tych decydujących, odchodzących, oraz każde słowo,
które przepisuję wieczorami. Mam rację, że odrzucam krzyk, płacz i mamrotanie.
Obce języki, wiara, że można mówić bezkarnie, zaciskać pośladki,
lać wodę, by uświadomić sobie, co przywraca święty spokój.


Bez zbędnych wiadomości w nawiasach czy znaków zapytania. Łatwiej jest patrzeć
z lotu ptaka na ulicę, na świat. Bogaci i biedni, wyglądają tak samo.
Jak wszystkie śmieci na ziemi. Zagarniam je palcami. Upycham głęboko w gardle,
dławię się. Już po wszystkim.

niedziela, 28 kwietnia 2024

Aura

 


W sobotę byliśmy w Galway. Nie mogliśmy się zgodzić z Paddym, czy na zewnątrz było już ciepło, czy nadal panowała zimna aura. Przed powrotem kupiliśmy kawę na wynos, usiedliśmy na ławce przy promenadzie nad zatoką. Z minuty na minutę przybywało przechodniów, biegaczy i spacerowiczów, niektórzy w lekkim stroju, w sandałach, inni w dresach i ciepłych kurtkach. Mnie oczywiście było zimno, zwłaszcza w tym lodowatym północnym wietrze. Patrząc na tych roznegliżowanych ludzi, czułam, że zimno przenika mnie jeszcze mocniej – brrr.

Wracając na parking, z uwagą przyglądaliśmy się zaparkowanym samochodom. Sprawdzałam daty ważności tarczek rejestracyjnych. U nas każdy kierowca musi umieścić na szybie aktualnie opłacony podatek drogowy, ubezpieczenie oraz przegląd techniczny pojazdu. Oj wystawiłabym mandaty. Jeden po drugim.

Wymyśliłam sobie, że chciałabym zjeść rybę. Skorzystałam z Google Maps, aby znaleźć odpowiednie miejsce, poczytałam opinie o restauracjach i pojechaliśmy. Jednak pogoda wyciągnęła wielu ludzi z domów, co sprawiło, że nie było tak przyjemnie, jak się spodziewaliśmy. W końcu zawróciliśmy i zatrzymaliśmy się w przydrożnym pubie. Przy wejściu powitał nas wielki portret Jamesa Joyce'a – imponujący widok. Nowi właściciele kupili lokal razem ze wszystkimi pamiątkami i obrazami, więc niewiele mogli nam powiedzieć o ich historii. Pub był przyjemny, ale nie na tyle, abyśmy chcieli tam wrócić. Wszystko było w porządku, ale brakowało tego czegoś. Jedna z kelnerek miała cały uniform pokryty białą sierścią – białe na czarnym.

Na lunch zamówiliśmy zupę z dwóch rodzajów ryb. Ja wybrałam krewetki, a mąż rybę z frytkami. Po wszystkim wróciliśmy do domu. Mimo błękitnego nieba i bezlitosnego brzęczenia much, ciągle odczuwam chłód, który w tym otoczeniu drażni jeszcze mocniej.

W przyszłym tygodniu Paddy leci do Polski, myślę że z tego powodu obniża się mój nastrój. Z dnia na dzień. 

Będzie z tego wszystkiego wiersz, przemilczałam trzy sceny, były zbyt poetyckie, by je tak trywialnie zestawić z zimnym wiatrem i krewetkami. 


piątek, 26 kwietnia 2024

O sile

 



Odrzucam pisma mocy, kolor marengo, imiona poetów,
inne horyzonty - tam gdzie światło dotyka granic.
Spokojnie, każdy jest lepszy,
od ciebie, odmiennych przekonań, wyuczonych schematów,
przewlekłych chorób.

Utrata tchu zaczyna się przy wejściu na szczyt.
Każdy jest lepszy. Od ciebie nauczyłam się słuchać i śpiewać
z nut, na melodię rannych ptaszków.

Myślałam, że potrafię z pamięci rozpoznać ciała,
zagnieść wegańskie ciasto, przygotować małą czarną,
poczuć siłę wiatru.

Naniesiony piasek wypełnia dziury w deskach.
Trudno je wydobyć i ułożyć obok, sęk po sęku.
W tej samej kolejności odkładam narzędzia
po ćwiczeniach z anatomii.

Na zdjęciach śmiejemy się z rumieńców Johna,
z bladości Bassa.


wtorek, 23 kwietnia 2024

Ukojenie

 



Możliwe, że zmęczenie bierze się z postanowień,
z myśli przeciągłych i przepisywanych list.
W mroźne noce śpimy jak zabici.
Wszystko będzie dobrze. Urządziłam godziny ciszy,
by zbliżyć się do siebie. Patrzę palcami.
Przez oswojone ołówki, warstwy grafitu.
Wypluwam skórki.

Pomiędzy gałęziami a rozświetlonym obliczem,
przed które nikt nie wychodzi,
nie podsłuchuje, jak śpiewam po hiszpańsku
z końca ziemi, jeszcze ciepłej. Przykładałam dłonie.

Do tamtego smutku. Powracającego we śnie.
Przeczekiwałam w oświetlonej dolinie wśród leniwej trawy.

Upłynęło kilka lat. Ziarna pękają jak pękały, pomiędzy światami świt
dzieli książki w lekkiej drzemce. Wyrodziły się z kwiatów, z ziemi oblanej
błotem. Nie wiedzieliśmy, kto krążył po kątach, przechwycił listy,
zapisywał popołudnia, zachody, uruchamiał mechanizmy, kręcił koła.
Gdyby tak wyjść z czasu i wszystko zrobić naraz, w jednej chwili.


poniedziałek, 22 kwietnia 2024

Bluebells

 












W sobotę o godzinie 6 rano pojechaliśmy do lasu, mąż uwielbia mi asystować i nosić obiektywy. Później pojechaliśmy do pobliskiego Lidla i mąż skomentował: ależ tu czysto. Wyjaśniłam, że gdybyśmy weszli do Lidla w naszym mieście tuż po otwarciu, też byłoby czysto.





środa, 17 kwietnia 2024

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Nicnierobienie

 


Trafił do mnie wiersz, który idealnie wlazł pod skórę.


VII. Nicnierobienie


skoro piszemy wiersze
nie musimy być cokolwiek
lepsi od innych (ciut lepsi
lub ciut gorsi) ale i tak będziemy się

opierać odrzuceniu i zapomnieniu
będziemy naprawdę długo umierać
w nikomu niepotrzebnych tekstach
będziemy zatem jeszcze dłużej uskarżać się

na Pana Boga który do tych wierszy
nigdy nie zajrzy nic dla nas nie zrobi


Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki
 



wtorek, 16 kwietnia 2024

Określenia

 



W zetknięciu z ludźmi zawsze przypominam jeża.
Rozmaitość kojarzy mi się z niczym. Gdy analizuję formuły,
mianowniki i życie z treścią. To coś, co unosi się, usypia, skąpi światła.
Włamuje się w anatomię głowy, wydziera z dłoni reprodukcje,
modele ulepione na potrzeby wiersza. Burzy spokój.

Nie potrafię wypowiedzieć dni. Przeżuwam. Konfrontujemy dykcje,
tak bardzo różnimy się od gości przychodzących na proszony obiad.
To trochę tak, jakby wydelikatniać dzikie zwierzęta i wmawiać dzieciom,
że nie ugryzą. Utrwalamy uwagę, próżność, serię przekleństw –
są nieco grubiańskie i zasobne w bylejakość.

Możliwe, że wychodzę z osłabienia. Z rozpędu. Albo może brak mi
wystarczającej barwy, co sprowadza chwile na skraj tragedii, rozpaczy.
Odnawiam się w wietrze, w pulsie wstrząsów, w intonacji, co budzi
ptaki do śpiewu. Wybudza nas ze snu, z tego stanu
przywiązania do dziwactw. Z niedowierzania i perspektywy ulic.
Zbiegają się po drugiej stronie, tuż za igłami, które tępię.


2018
 
 

poniedziałek, 15 kwietnia 2024

Epizod siedemdziesiąty trzeci

 



Nade mną z prawej strony, wiszą równo: Zosia i Łajka.
Szorstka i posłuszna. Formują się niezależnie od systemu.
Liczba pierwsza, pojemności butelek z farbami wodnymi.

Zlizuję z palców nalewkę z mirabelek, angielskie formy czasowników,
w zależności od ubywającego płynu, lepiej wchodzą. Głębiej. Torują drogę,
obok ciałka żółtego. Cząsteczka, cząstka, część, krztynka, ziarenko, fragment,
ździebko, kadłub.

Żeby zobrazować to powstawanie musisz wiedzieć, że zdrobnienia
wsiąkają najmniej, chociaż lżejsze od niebieskich migdałów, już nie drażnią.
Nie poruszają.


sobota, 13 kwietnia 2024

Dzieli nas południowe słońce

 


W abstrakcji lubię światło, twoje skupione spojrzenie
i zestaw wyrażeń, którymi opisujesz podwodne zwierzęta,
roślinność, śnięte plaże. Z wieży nad klifem
rozciąga się nasza bezradność wobec ubywającej tkanki,
chociaż to twoje rękawy są za krótkie i masz przyciasne spodnie.
Rytm odbić o skały, powolne łączenie stóp. Fetysz.
Nie wiem, co powiedzieć, jak ułożyć przecinki w zgrabne ciągi.

Przędza przybiera barwy ziemi. Kładziemy się za wcześnie
albo za późno. Poświęcamy poświęconym.
Każde z nas uwielbia inną gazetę i smak sosu z avocado.
Poczuciem sympatii, bezmiarem sukcesów,
dobrowolnie wchodzimy i wychodzimy.
Chociaż już nie wierzę w pochlebstwa i że przegapię coś w życiu.

Powietrze. Wciągasz i wciągasz. To już nie to, co wtedy.
Gdy u dziadków gasły światła, a gwiazdy przesuwały się zimne
jak lód po skałach, które wyrastały nad lasem, górami
i odbijały się od naszych oczu. Rano gapiliśmy się na indyki.
Brukselkę, liście szpinaku, na wszystko, czego nie mogłeś zjeść.
Wchodzimy wyżej i wyżej, przez pięćdziesiąt lat,
by zaczerpnąć powietrza.


piątek, 12 kwietnia 2024

Swoboda

 




Na rocznicę ślubu zamiast kwiatów zamówiłam sobie farby i pędzel, który jest tak naprawdę pędzelkiem, ale to wiadomo.


Karmiono nas lanymi kluskami z cynamonem.
Co nie jest złe, gdy mam tego więcej w kieszeniach,
w szczelinach drewnianych domów. Pomalowałam je
kolorami z jeziora. Trawi nas odmienność.
Wracamy do siebie.

Schodzę coraz głębiej.
Do młodości, oczu
– niebieskich albo szarych. To zależy,
na co patrzysz i jak daleko sięgasz.

Bawisz się drewnianymi kośćmi,
przekładasz je w palcach i odkładasz,
kiedy przynoszę wino. Aby mnie zrozumieć,
wykładasz z kieszeni wszystko, co masz.
Przyglądam się guzikom, śrubkom,
rachunkom ze spożywczego, drobnym
i metalowym zatrzaskom, które ocalały.

Nie wiem, skąd to, przecież nie z pokolenia busoli.




wtorek, 9 kwietnia 2024

Okno



 

Narzędzie mowy opisuje poetykę okolicy, drobny element,
przeżywający konflikt pokoleń, niezrozumienia i wielu dramatów.
Powiązania. Wizja życia. Stworzonego z separacji i wrażeń,
z podziału na wychodzących i pozostających w domu. 

Pracujących zdalnie i swobodnych. Wychodzących przez drzwi
albo przez okno. Balansujący na krawędzi parapetu. Jak pan, pani. 

Piszę to na czczo, przed pierwszą kawą. Powinnam użyć połowy słów,
lub topić je w kałużach. Nigdy nie będzie już takich kałuż jak dawniej.
Słodkiego deszczu, pachnącego kwiatami akacji, lepkiego nektaru.
Synonimicznych opowieści o rzeczywistości. Powiązań zdarzeń,
spójności, spełnienia.


sobota, 6 kwietnia 2024

Bez skargi

 




Zasypiam godzinę przed tobą.
Budzisz mnie, zanim złapię ostatni ze snów,
by nie wracać z powrotem na strych,
do lewitacji.

Wpadki.
Bolesne jak słowa roztrzaskane o podłogę.
Odpryski.
Skóra nasączona muzyką.
Poranki.

Są częścią niezwykłych opowieści.
Z Gildą nawlekamy koraliki, przewlekamy przez kapelusze,
obserwujemy sąsiadów, mijamy się z nimi w przejściu.
Troszczymy się o trawniki, na dwóch poziomach
hortensje, róże. Buja nasze kosze kwitnących poziomek.
Chowamy skorupy w ziemi,
pod krzakami. Patrzymy jak rosną.