żadnego fragmentu życiorysu. Zbierałabym szklanki, kufle, podkładki.
Śmieci. Listy z banków, odmowy z przedszkoli. Na ranne ptaszki
spadł rzęsisty deszcz. Czuję jak zmywa kurz z bukszpanów, palm,
schodów. Rozmywa skamieniałe pancerze, przewidzenia,
widzenia.
Szum nagle cichnie. Byłam ciekawa, ile herbat z mlekiem
wypito tego dnia. Ile herbatników wykruszono palcami. Zmienność
rytmu, bujanie. Tego dnia gniewaliśmy się
na gazety, krucjaty. Wspomnienia.
Załamuję falę, rozgniatam muszle, już nie jesteś we mnie ciałem.
Słowa nie brzmią, nie uwalniają obrazów, z których wyłapywałam błędy.
Potok zwierzeń.
Kilka ulic dalej, kobiety w chustkach na głowie. Rude warkocze,
strumienie pomarańczowej wody. Zapach wędzonych ryb.