Obciążenie przechodzi przeze mnie jak most. Pamięta każdy Krok, i twoje Teraz, które stoją na barierce, i Wcześniej, zdzierał skórę z kolan, i Później z kieszeniami wypchanymi kamykami do ważenia snów, i Potem, które z uporem liczy od nowa, chociaż w wyniku zawsze wychodzi liść. Uczę się zależności: oddech zależy od porostów, miłość od wilgoci, a rozmnażanie od zgody nasion na ciemność. Mówię prosto, ale wewnątrz mnożą się wykresy: w arkuszu o nazwie kruchość kolumna magenta świeci jak siniak; tabele przestawne zmieniają rok na rdzę. Mówicie: pogoda. A ja słyszę: przewrót w ciałach niebieskich. Mówicie: lato. Ja: przegrzany język, który paruje składnią. I nie, nie uratuje nas puchar brokuł ani glansowane słówka, wiatr robi swoje, zrywa z domów stare definicje, aż zostaje materiał: włókno żyły, włókno korzenia, włókno zdania, na którym balansuje dziecko. Gdy pytacie, czy przyroda nas kocha, odpowiadam półgębkiem, żeby nie zbudzić przedsionków strachu: ona jest bezlitosną księgową w zieleni, zestawia tlen z glukozą i wyciąga wnioski; kiedy bilans nie gra, przychodzi cicho i zabiera światło z pokoju. A przecież są czasy czułości: kiedy dotykam twojej gorączki i słyszę pisk aparatów w ptasim dialekcie; kiedy kleję z ryżu mapę ucieczek i kładę ją pod językiem, żebyś wiedziała, jak wymawiać katastrofę nie raniąc podniebienia. Mówię wtedy: oddychaj do liścia, nie do lęku. Liść ma metodę, lęk, to tylko efekty specjalne. Wpisuję to w zeszyt o powstawaniu i zanikaniu: Arystoteles miał rację do połowy strony; resztę dopisała gleba, powoli, z marginesami z humusu. Kiedy śnisz, że połykasz termometr, powiedz mi rano, co pokazało szkło: czyje imię przeszło ci przez gardło bez dźwięku; komu oddałaś sól. Nie będę interpretować, będę podlewać. Sny wschodzą, jeśli jest gdzie wsiąknąć. Pod parapetem trzymam słoik z chmurą, której dotknęłaś kiedyś czołem; w razie pożaru otworzę i wypuszczę w niebo twoją dawną ulgę. Czasami jestem okrutna, bo uczę: zależysz od rzeczy, które cię nie widzą. Od gleby, pamięta cię jako zapach; od wody, wymawia cię parą; od ognia, nie przywiązuje się do niczego poza ruchem. I wiem, że to cię kaleczy, jak świeże szkło w palcach; ale tylko tak rozmnaża się myślenie: przez drobne nacięcia sensu, przez blizny, które pod skórą układają się w topografię powrotu. Gdy przyjdzie listopad, pokażę wam sztuczkę: jak rozmawiać z glebą bez słów. Przykładasz ucho. Jeśli słyszysz grzechot nasion, jeszcze jesteś. Jeśli słyszysz ciszę gęstą jak śmietana, też jesteś, tylko w trybie zimy. Nie bój się. Nawet jeśli nie wrócimy w tym samym składzie, wrócimy: jako ugięcie trawy, drżenie w wodzie, znak interpunkcyjny postawiony na końcu zdania, które uczy dziecko rozróżniać światło od gorąca. A gdy zapytasz na głos: babciu, co zrobimy, gdy lasy przestaną nas lubić, powiem brutalnie i czule zarazem: przestaniemy im się narzucać, zaufamy porostom, że rozsądzą granice, i odłożymy nasz bezład na kompost, niech dojrzeje do znaczeń. To jest moja instrukcja obsługi drżenia: zwiąż włosy w węzeł cykliczny, schowaj w kieszeni trzy pestki, w razie nagłego końca żuj wolno do smaku początków. A potem, oddaj powietrzu to, co dźwigałaś do tej pory sama. Zobaczysz: ruszy. Jak most. Jak kora. Jak zdanie, które w połowie przepada, żeby odrosnąć w innym miejscu, już nie twoje, a jednak całkiem w tobie.
Małgoś, czuję się, jakbyś do mnie list napisała, tak z serca matczynego, przyjacielskim słowem i nauką wsparła. Cokolwiek to jest, ja się w tym wykąpałam. Trwało to tak długo, że para zniknęła, powietrze na powrót zrobiło się przejrzyste. Pestki winogron zbieram i czereśni też, ale tylko te, które nie potrafiły rozstać się z ogonkiem, lub są bliźniaczo połączone. Buduję z nich światy, jak Ty teraz wybudowałaś. Dziękuję Ci bardzo.
OdpowiedzUsuńLubię myśl o pestkach, które trzymają się ogonków, jakby miały w sobie dodatkową pamięć. Może właśnie z takich drobiazgów powstają światy, które później można komuś podarować, żeby mógł się w nich na chwilę schować. Dziękuję, że przyniosłaś mi swój. Uściski :*
UsuńMałgoś https://youtu.be/LkGEqLxc4ng?si=BsSJF0u_6qlZgnQ1
Usuńkiedyś Zosia to przeczyta. i pozna, że to dla niej, nie dla mnie, czy kogokolwiek innego.
OdpowiedzUsuńa "lęk, to tylko efekty specjalne" bardzo mnie dotknął. od razu widzę prasówkę, pełna takich nie do końca dopowiedzianych strachów, bez radości, bez nadziei, bez życia. i to chyba faktycznie z góry zaprogramowany efekt specjalny, mający mnie wystraszyć tak, żebym zapomniał o uśmiechu i życzliwości.
Tak, mam nadzieję, że kiedyś Zosia to przeczyta, i że usłyszy w tym mój głos, nawet jeśli będzie już zupełnie gdzie indziej, w swoim świecie. „Efekty specjalne” wymyślają się same, jakby ktoś je codziennie podsuwał, żebyśmy nie patrzyli na siebie nawzajem z łagodnością. Dlatego warto je czasem rozbroić, nawet najmniejszym gestem, uśmiechem, dobrym słowem, filiżanką kawy podaną bez powodu. :-)
UsuńA ja tam za bardzo nie lubię Arystotelesa, bo on ma zawsze rację do połowy, i to nawet wówczas, kiedy nie ma znaczenia, z której strony się patrzy i na którą połowę.
OdpowiedzUsuń